wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział 30: Czy ona jest symbolem buntu?

Pół roku mija dość szybko. Nadal nie rozmawiam z Dominickiem. Mijamy się czasami w sklepie , w parku czy innych miejscach, mimo to się nie zbliża. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę mu w stanie wybaczyć.
Akurat wracam  ze spaceru. Trzeba się pospieszyć, w końcu przyjeżdżają do nas nieszczęśliwi kochankowie. To ich Tourne. Nie obchodziło mnie to zbytnio, dopóki nie zobaczyłam ich występu w dystrykcie jedenastym. Katniss po prostu powiedziała bolesną prawdę. Podziwiam ją za to, ponieważ ja nie miałam na tyle odwagi, żeby zrobić coś takiego. W pozostałych dystryktach czytała z kartek, najwyraźniej nie spodobało się to prezydentowi.
Wchodzę do domu i szybko się przebieram. Mała akurat śpi. Do naszego przyjścia nie powinna się obudzić. Tylko powiedzą kilka słów i można wracać. Razem z rodzicami ruszamy na Plac Sprawiedliwości.
Z Pałacu, dumnym krokiem wychodzi para z dwunastego dystryktu. Tak jak to było w poprzednich przypadkach, czytają z kartek, aby się nie narazić. Nasz dystrykt podobnie, jak drugi nie przyjmuje ich zbyt ciepło. Katniss i Peetę przeszywają lodowate spojrzenia rodzin Glimmer oraz Marvela. Inni uczniowie akademii patrzą na nich z pogardą. No co zrobić? Po skończonej przemowie kryją się w Pałacu. Nikt poza zawodowcami nie zniósłby tych przeszywających ludzką duszę spojrzeń. Jesteśmy aroganccy i mamy gdzieś opinię innych. Spojrzenia rodzin poległych napawają nas jeszcze większą radością. Tłumaczę się jedynie tym, że zostaliśmy w ten sposób wychowani. Gdybyśmy nie byli trenowani, zapewne zachowywalibyśmy się tak samo, jak te łajzy z najsłabszych dystryktów. Na szczęście tak nie jest. Zaczynam faktycznie się zastanawiać, czy to aby nie Katniss jest zarzewiem buntu. Podobno w innych dystryktach rośnie napięcie. Czy to ona nas poprowadzi? Czyżbyśmy to na nią właśnie czekali? W sumie dobrze, iż poszukiwanie właściwej osoby tak krótko trwa. Sama bym musiała wzniecić ten bunt, gdyby to moje dziecko musiało iść na Igrzyska. Nikt nie posłucha paniusi z dobrego domu pochodzącej z dystryktu pierwszego, zawodowca, nieczułej bestii. Tak o nas myślą, nawet ja przez chwile uważałam się za potwora. W każdym razie nieważne.
Wracamy do domu. Od razu idę do pokoju córeczki. Nadal pogrążona jest w głębokim śnie. Mam zamiaru podzielić się moimi przypuszczeniami z rodzicami. Idę w tym celu do salonu.
— Mamo , tato... — zaczynam.
— Tak?
— Jak myślicie czy ta cała Everdeen jest w stanie poprowadzić powstanie?
— Nie bądź śmieszna, kochanie. To tylko jakaś dziewczynka, która chciała ratować własny tyłek. Na pewno sobie nie poradzi. — Zaczynają się śmiać.
— Oceniacie ją tak na jakiej podstawie?
— Sprzeciwiła się władzy. To bardzo piękne, jednakże nie wygląda na osobę, którą obchodzą losy innych. Chciała jedynie przetrwać te Igrzyska i wrócić. Udawała nawet miłość do chłopaka ze swojego dystryktu, żeby zdobyć sponsorów. To żałosne i poniżej wszelkiej krytyki — odpowiada mama unosząc filiżankę z kawą.
— Skąd niby wiesz, że udawała? — Po co zadaję to pytanie? Chyba oczywiste. To widać na pierwszy rzut oka.
— Tacy głupi nie jesteśmy. Ocaliła tego chłopaka tylko dlatego, by mieć jakąś ochronę. Jak mowa była o jednym zwycięzcy nie miała zamiaru mu pomóc. Kiedy zmienili zasady, poszła go szukać, bo sama miała zerowe szanse na wygraną, a zwłaszcza z dwójką trzymających się razem zawodowców, Clove i Cato. Zrobiła to tylko, żeby przeżyć, nie z miłości.
Ta rozmowa, jak widać nie ma sensu. Lepiej się ulotnię do pokoju.
— A właśnie... — tym razem ojciec się odzywa.
— Czego? — Pytam zirytowana.
— Dlaczego ostatnio nie widujesz się z Johanną? Pytała o ciebie.
— Zajmuję się dzieckiem. Nie mam dla niej tyle czasu, co dawniej — odpowiadam po chwili zastanowienia.
Nie czekam na odpowiedź taty. Idę w kierunku swojego pokoju. Nie rozmawiam z Johanną, bo faktycznie nie mam czasu. Powinna to zrozumieć. No, nie mam na nic dzisiaj ochoty. Nie chce mi się nawet dłużej zastanawiać nad tą całą Katniss Everdeen.