Pół roku mija dość szybko. Nadal nie rozmawiam z
Dominickiem. Mijamy się czasami w sklepie , w parku czy innych miejscach, mimo
to się nie zbliża. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę mu w stanie wybaczyć.
Akurat
wracam ze spaceru. Trzeba się
pospieszyć, w końcu przyjeżdżają do nas nieszczęśliwi kochankowie. To ich
Tourne. Nie obchodziło mnie to zbytnio, dopóki nie zobaczyłam ich występu w
dystrykcie jedenastym. Katniss po prostu powiedziała bolesną prawdę. Podziwiam ją za to, ponieważ ja nie miałam na tyle odwagi, żeby zrobić
coś takiego. W pozostałych dystryktach czytała z kartek, najwyraźniej nie
spodobało się to prezydentowi.
Wchodzę do domu i szybko się przebieram. Mała
akurat śpi. Do naszego przyjścia nie powinna się obudzić. Tylko powiedzą kilka
słów i można wracać. Razem z rodzicami ruszamy na Plac Sprawiedliwości.
Z
Pałacu, dumnym krokiem wychodzi para z dwunastego dystryktu. Tak jak to było w
poprzednich przypadkach, czytają z kartek, aby się nie narazić. Nasz dystrykt
podobnie, jak drugi nie przyjmuje ich zbyt ciepło. Katniss i Peetę przeszywają
lodowate spojrzenia rodzin Glimmer oraz Marvela. Inni uczniowie akademii patrzą
na nich z pogardą. No co zrobić? Po skończonej przemowie kryją się w Pałacu.
Nikt poza zawodowcami nie zniósłby tych przeszywających ludzką duszę spojrzeń.
Jesteśmy aroganccy i mamy gdzieś opinię innych. Spojrzenia rodzin poległych
napawają nas jeszcze większą radością. Tłumaczę się jedynie tym, że zostaliśmy
w ten sposób wychowani. Gdybyśmy nie byli trenowani, zapewne zachowywalibyśmy
się tak samo, jak te łajzy z najsłabszych dystryktów. Na szczęście tak nie jest.
Zaczynam faktycznie się zastanawiać, czy to aby nie Katniss jest zarzewiem
buntu. Podobno w innych dystryktach rośnie napięcie.
Czy to ona nas poprowadzi? Czyżbyśmy to na nią właśnie czekali? W
sumie dobrze, iż poszukiwanie właściwej osoby tak krótko trwa. Sama bym musiała wzniecić ten bunt,
gdyby to moje dziecko musiało iść na Igrzyska. Nikt nie posłucha paniusi z
dobrego domu pochodzącej z dystryktu pierwszego, zawodowca, nieczułej bestii.
Tak o nas myślą, nawet ja przez chwile uważałam się za potwora. W każdym razie
nieważne.
Wracamy do domu. Od razu idę do pokoju córeczki. Nadal pogrążona jest w głębokim śnie. Mam zamiaru podzielić się moimi przypuszczeniami z rodzicami.
Idę w tym celu do salonu.
— Mamo
, tato... — zaczynam.
— Tak?
— Jak
myślicie czy ta cała Everdeen jest w stanie poprowadzić powstanie?
— Nie
bądź śmieszna, kochanie. To tylko jakaś dziewczynka, która chciała ratować
własny tyłek. Na pewno sobie nie poradzi. — Zaczynają się śmiać.
— Oceniacie
ją tak na jakiej podstawie?
— Sprzeciwiła
się władzy. To bardzo piękne, jednakże nie wygląda na osobę, którą obchodzą
losy innych. Chciała jedynie przetrwać te Igrzyska i wrócić. Udawała nawet
miłość do chłopaka ze swojego dystryktu, żeby zdobyć sponsorów. To żałosne i
poniżej wszelkiej krytyki — odpowiada mama unosząc filiżankę z kawą.
— Skąd
niby wiesz, że udawała? — Po co zadaję to pytanie? Chyba oczywiste. To widać na
pierwszy rzut oka.
— Tacy
głupi nie jesteśmy. Ocaliła tego chłopaka tylko dlatego, by mieć jakąś
ochronę. Jak mowa była o jednym zwycięzcy nie miała zamiaru mu pomóc. Kiedy
zmienili zasady, poszła go szukać, bo sama miała zerowe szanse na wygraną, a
zwłaszcza z dwójką trzymających się razem zawodowców, Clove i Cato. Zrobiła to
tylko, żeby przeżyć, nie z miłości.
Ta
rozmowa, jak widać nie ma sensu. Lepiej się ulotnię do pokoju.
— A
właśnie... — tym razem ojciec się odzywa.
— Czego? — Pytam zirytowana.
— Dlaczego
ostatnio nie widujesz się z Johanną? Pytała o ciebie.
— Zajmuję
się dzieckiem. Nie mam dla niej tyle czasu, co dawniej — odpowiadam po
chwili zastanowienia.
Nie czekam na odpowiedź taty. Idę w kierunku swojego pokoju. Nie rozmawiam z Johanną, bo faktycznie nie mam czasu. Powinna to zrozumieć. No, nie mam na nic dzisiaj ochoty. Nie chce mi się nawet dłużej zastanawiać nad tą całą Katniss Everdeen.