— Dobrze wiesz, że wtedy mówiłem szczerze. Kocham cię i
nigdy nie opuszczę.
— Ciekawe
czy myślałeś o mnie, jak sypiałeś z innymi kobietami. Do tego z Kapitolu.
— Więc
jednak się dowiedziałaś.
— Liczyłeś,
że będziesz mnie zdradzał na prawo i lewo, a ja o niczym się nie dowiem? Wiesz
co? Gówno warta jest twoja miłość. To tylko puste słowa. Żałuje, że cię znam!
Wynoś się!
— To
nie jest tak. Nie chciałem cię martwić. Sam się sobą brzydzę. Robiłem to, żebyś
była bezpieczna. — Ciężko mu to przeszło przez usta.
— Bezpieczna?
A co mi niby grozi?
— Nie
mogę ci powiedzieć. Po prostu mi zaufaj.
— Zaufać?
Tobie? Nie rozśmieszaj mnie. Powiedziałam coś. Wypad! — Wskazuję na schody
prowadzące do drzwi wyjściowych.
— A
co z dzieckiem? Co z nami? Nie potrafisz mi wybaczyć?
— Nie
ma już nas. Jeśli chcesz dobra mojego i dziecka, to się nie zbliżaj. Zostaw nas
w spokoju. Nie potrzebujemy cię! — Po raz kolejny zaczynam krzyczeć.
Chłopak nie ma już czasu, żeby cokolwiek powiedzieć, gdyż w tym momencie otwierają się drzwi od domu. Rodzice wracają w idealnej chwili.
— Liso, co to za wrzaski? — Pyta mama.
— Dominic
tu jest. — odpowiadam.
Ojciec, gdy tylko to słyszy, pokonuje schodki z prędkością dźwięku. Łapie chłopaka za szmaty i wyrzuca go za drzwi.
— Masz
zakaz zbliżania się do mojej córki i dziecka. Rozumiesz?! — Ledwo powstrzymuje nerwy.
— Jeśli
tego właśnie chcecie. Liso, pamiętaj, że będę czekał, aż zmienisz zdanie. — Dociera do mnie zza zamkniętych już drzwi.
Pomału
osuwam się na podłogę i zaczynam płakać. Matka próbuje mnie pocieszać,
jednak jej to nie wychodzi. Zamykam się w pokoju. Nie potrafię mu wybaczyć. Kładę się na łóżku. Jedyna rzecz, jaka mnie zastanawia, to po co robił takie
świństwa? Znam go i musiał mieć jakiś powód. Znudziłam mu się pewnie i tyle.
Szuka pocieszenie w ramionach dziwadeł z Kapitolu. To wszystko jest jakieś
dziwne. Najchętniej bym się przeszła, ale po co pokazywać ludziom, w jak okropnej rozsypce jestem.
— Mamo — wołam.
— Tak, córciu? — Natychmiast pojawia się pod drzwiami.
— Czy
mogłabyś przyprowadzić tu Johannę? Muszę z nią porozmawiać, proszę.
— Jeśli
chcesz, już po nią idę. — Zatrzaskuje drzwi. Słyszę jej kroki na schodach.
Długo nie rozmawiałam z przyjaciółką. Mam nadzieję, że
nie ma mi tego za złe. Wydarzenia minionych dni bardzo mnie przybiły. Pogodziłam się z myślą o rzuceniu Dominicka, lecz ten musiał przyjść, żeby mieszać mi w głowie...
— Liso, otworzysz? — Słychać pukanie.
Wstaję
i otwieram drzwi.
— Johanna. — Nie umiem powstrzymać swojej radości i rzucam się przyjaciółce na szyję.
Zobaczenie
się z nią to jedyna miła rzecz, jaka mnie spotyka.
-No,
no, kochana. Nie spodziewałam się tego po tobie.
— A
weź mnie nie dobijaj! — Oburzam się.
— Tylko
żartowałam.
Siadamy
na łóżku i zaczynamy rozmowę na tematy ostatnich wydarzeń. Opowiadam jej
wszystko z najdrobniejszymi szczegółami.
— Skoro
tak to wygląda, powinnaś jednak porozmawiać z Dominickiem. Chociaż go
wysłuchaj.
— Nie
chcę go widzieć. Gdy tylko na niego patrzę, czuję obrzydzenie. — Obalam jej propozycję.
— Chcesz
wiedzieć, o co chodzi? Pogadaj z nim. Ja nic lepszego nie jestem ci w stanie
doradzić.
— Jeśli nie mam wyboru... — Z wielkim trudem się zgadzam.
— Przyprowadzę
go tu. Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę. Chciałabym, żeby Steven żył.
Chciałam mieć z nim dzieci i wziąć ślub. Wy jednak tylko się kłócicie. Wszystko
ma drugie dno. Pamiętaj o tym. Otwórz okno. Raczej twoi rodzice nie wpuszczą go
tutaj. Ja ich zagadam, a wy sobie wyjaśnicie wszystko. — Po tych słowach opuszcza pomieszczenie.
Ma
rację, wiem to, jednak mam wątpliwości czy dam radę z nim porozmawiać na
spokojnie. Jak nie spróbuję, to się tego nigdy nie dowiem. Nie muszę rzucać mu
się na szyję. Wystarczy, że usłyszę, co ma do powiedzenia, a resztę już sama
osądzę.
Wstaję i otwieram okno. Oby ten plan wypalił. Za jakieś pół godziny słyszę
dzwonek do drzwi. Po głosie rozpoznaję, że to Johanna. Przyglądam się, jak
Dominic włazi przez okno. Nie, chyba jednak nie chcę z nim rozmawiać, lecz jest już za późno, aby się wycofać.
— Ochłonęłaś
już?
— Tak, chcę znać całą prawdę inaczej możesz się wynosić — oznajmiam.
— Skoro
muszę... I tak nie dam rady dłużej udawać, że jest wszystko dobrze.
— Więc
słucham, co masz mi do powiedzenia?
— Dość
długo by opowiadać.
— Mam
dużo czasu. — Krzyżuję ręce na piersi.
— No
dobra. Zaczęło się od tego, jak wygrałem swoje Igrzyska. Przed Tourne, Snow
powiedział mi, iż mam być „Zwycięzcą do towarzystwa”. Nie chciałem się zgodzić.
Groził zabiciem rodziny i ciebie. Uznałem to za żart. Ostatnie słowa, jakie od
niego wtedy usłyszałem to, że postara się, żebyś trafiła na Igrzyska.
Specjalnie została wylosowana Amy. Wiedziano o obietnicy, jaką złożyłaś bratu,
Johanna by się zgłosiła, to fakt. Przewidzieli to. Po co masz patrzeć na
jej śmierć, skoro możesz się zgłosić? Jednak pójście z tobą Chrisa nie było w
planie. Chciał cię chronić. Nie było to prezydentowi na rękę. Jak już wygrałaś, wymyślił nowy sposób szantażu. Ty miałaś zostać „Zwycięzcą do towarzystwa”.
Snow tak poniża triumfatorów. Byle kogo nie bierze, musi być to osoba seksowna i
piękna. Utargowałem z nim, że zrobię to, jeśli ty nie będziesz musiała. To było
ohydne, jednak musiałem. Cashmere i Finnick też byli do tego zmuszani. Ci,
którzy odmówili, przykładowo Johanna Mason, już nie mają rodzin. Zostali zamordowani
przez Snowa. Teraz rozumiesz? Chroniłem cię przed tym wszystkim. Nigdy nie
miałaś znać prawdy. Mam już tego dość po prostu. Czekam tylko na powstanie. — Po tym wyznaniu widać ulgę na jego twarzy.
— To
brzmi niewiarygodnie. — Początkowo nie wierzę w ani jedno jego słowo.
— Jak
chcesz, to nie wierz. Ja będę się już zbierał. — Schodzi po drabinie ustawionej za
moim oknem.
I co ja mam teraz myśleć? Snow posuwa się aż tak daleko? Nie dość wysyłania nas na Igrzyska. Musimy się mordować wzajemnie. Ginie tyle dzieci rocznie. Mało mu. Zwycięzcy, słabi psychicznie po wybiciu tylu osób, muszą jeszcze być sprzedawani? To jest chore. Nie wiem, co robić. Na razie skupię się na dziecku, a potem zobaczymy.
Johanna też już wychodzi. Słyszę, jak żegna się z rodzicami. Leżę sobie jeszcze chwilę i w końcu pełna złych myśli zasypiam.