niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 26: Szczenięca miłość cz. 2

Następnego dnia wstaję bardzo wcześnie. Oczywiście, wchodzę pod prysznic i się przebieram. Cichutko schodzę na dół, żeby rodziców nie obudzić. Przyrządzam sobie śniadanie, które dość szybko zjadam. 
Wychodzę, żeby się przejść. Raczej nie będę się wracać po torbę z książkami, więc zabieram ją ze sobą. Po drodze wstępuję po Johannę, a potem Tanię. Chodzimy po dystrykcie bez celu. Zostaje nam mało czasu, bo wiadomo, szkoła.
Podczas przerwy przyjaciółki pytają, czemu mam taki dobry humor. Opowiadam im tę historię z Dominickiem. Stwierdzają, że nareszcie odważył się to powiedzieć. Zauważyły jego słabość do mnie już dawno. po jego zachowaniu. Jakoś nigdy wcześniej tego nie dostrzegłam. W sumie byłam zajęta treningami.
Na następnej przerwie dołącza do nas Chris. Również się cieszy, iż Dominic wyznał swoje uczucia, a nie dusił ich w sobie.
Nie potrafię się skupić na lekcjach. Na szczęście to już koniec zajęć. Odprowadzam przyjaciół, w końcu mieszkają po drodze. Przy domu Tani spotykam mojego adoratora.
— Dzisiaj polegniesz, maleńka.  Szyderczo się uśmiecha.  Wolisz, żebym po ciebie przychodził przed wyjściem do szkoły i odprowadzał do domu, czy też nie?  Dopytuje, a uśmieszek nie znika z jego twarzy.
— Nie masz ze mną szans. Jestem od ciebie lepsza. Pogódź się z tym.
Odwracam się na pięcie i rzucam biegiem do domu, po torbę sportową, gdyż w niej znajduje się mój strój treningowy. Następnie ruszam w kierunki sali treningowej. Po piętnastu minutach docieram na miejsce.
Wchodzę się przebrać do szatni. Rozmawiam jeszcze wtedy z Johanną i Tanią. Po wejściu na halę szukam Dominicka. Znajduję go przy oszczepach. Rzuca w sam środek tarczy. Jednak sposób, w jaki to robi, wydaje mi się śmieszny. Podchodzę do niego i mówię:
— Panienko, ja ci pokażę, jak to się robi.  Rzut jest perfekcyjny.
Dzięki ci panie, że mi się udaje. Zwykle w taki sposób nie trafiam w sam środek. Wiadomom jestem dopiero czternastoletnią dziewczynką, której brakuje mi trochę siły.
— Madame, może teraz noże? — Proponuje chłopak.
Obiegamy całą salę na równych wynikach. Ostatnia konkurencja to walka wręcz mieczem. Ja biorę do rąk maczety, a on długi, ciężki miecz. Ledwo co unoszę to żelastwo, które wybiera Dominic.
— Więc zaczynamy.  Pokazuję mu język.
Jedną z maczet zatrzymuję jego miecz, wycelowany w moją klatkę piersiową, on łapie moją drugą rękę i ściska bardzo mocno. Uderzam go kolanem w brzuch. Upuszcza miecz. Wyrywam mu się i kiedy jest skulony z bólu, przekręcam się na jego plecach w inną stronę. Chcę przystawić mu miecz do szyi, jednak chłopak to przewiduje, chwyta moją prawą rękę, a następnie ją wykręca. Kopię go w zgięcie kolana, rywal przyklęka, potem kopię go w rękę. Uderza mnie pięścią w brzuch. Przewracam się. Dość szybko wstaję, łapię maczetę i podbiegam do niego, Dominic w tym czasie ma pod ręką moją drugą broń. Wynik jest taki, że stoimy przed sobą. Serca biją nam, jak oszalałe. Ostrze maczety, które trzyma, jest przy mojej szyi, a moja, przy jego klatce piersiowej. Chwilę stoimy nieruchomo.
— I co? Tak łatwo nie dam się pokonać  stwierdza.
— Myślisz, że możesz ze mną wygrać?  Śmieję się.
— Teraz mam twoje życie w garści.  Uśmiechnął się.  A to, co z nim zrobię, już jest moją sprawą.
— Podobnie, jak ja, mogę cię zabić w każdej chwili  dodaję.
— Odłóżcie broń w tej chwili!  Wydziera się trener.
Pomału odsuwamy ostrza od siebie. Nie jest taki słaby, przyznaję, jednak nie oznacza to, że wygra.
Podchodzę do ekipy. Są zdumieni. Taka rywalizacja i mimo wszystko ciągle jest remis. Co teraz mogę wymyślić? Muszę się go w jakiś sposób pozbyć.
— Poddajesz się?  Podchodzi Dominic.
— Chyba śnisz  odpowiadam opryskliwie.
— Jaka następna konkurencja?
— Wspinaczka po drzewach.
— Ok, idziemy? Trening się już skończył?
— Idziemy, tylko się przebiorę.  Szybko biegnę do szatni.
Od tej pory mamy same remisy. Nigdy nie rozstrzygamy tego, kto jest najlepszy.
*** 
— Ta nigdy nierozstrzygnięta rywalizacja?
— Tak. — Kiwa głową na potwierdzenie.
— Pamiętam i co z tego? Jakie to ma znaczenie? — Dziwię się.
— Bardzo duże. Pamiętasz nasz pierwszy raz i to, jak się twoim rodzicom tłumaczyłem? Dziewczyny są co do tego pamiętliwe....
— Ty coś o tym wiesz. Ekspert w tej dziedzinie. — Odpycham go.
— Pamiętasz czy nie? — Znowu podchodzi i opiera rękę na ścianie.
— Tak.


***
To ma miejsce po kolejnej z naszych rywalizacji. Bieg przełajowy. Kolejny raz jestem uwalona błotem. O wiele lepiej się poznaliśmy po tylu rywalizacjach, wspólnych wyjściach na przechadzki i tak dalej Wracając do tego biegu. Przepychamy się całą drogę. To niecały rok później.
Jeszcze tydzień przed dożynkami. Odprowadza mnie do domu.
— Wejdź.
— I znowu remis. Chyba nigdy tego nie rozstrzygniemy.
— Nigdy nie mów nigdy.  Przewracam teatralnie oczami.
— Twoich rodziców nie ma w domu?
— Nie, mieli jakieś pilne urzędowe sprawy do załatwienia. A co?  Zadaję pytanie, wchodząc na górę.
— Nic, tak tylko pytam. — Chłopak idzie za mną.
Oprowadzam go po całym Pałacu Sprawiedliwości. Dużo pokoi, a jest nas tylko trójka. Zatrzymujemy się w moim.
— Znowu jestem urąbana w błocie. Kiedyś to cię normalnie zatłukę.  Opieram się tyłem o parapet.
— Lubisz wyzwania. Zabicie mnie nie będzie takie proste.  Łobuzersko się uśmiecha.
— Jesteś niemożliwy.
Znowu podchodzi tak blisko, że nasze oczy praktycznie się już stykają. Nawet nie wiem, kiedy zaczynamy się całować.
— Jestem cała brudna, przestań!  Odpycham go.
— Skoro tak ci to przeszkadza, umyj się. Ja zrobię to samo.
Prowadzę go do pokoju obok. Biorę gorący prysznic. Ciężko jest się domyć z zaschniętego błota. Jak pierwszy raz się ścigaliśmy, przynajmniej był deszcz, więc błoto nie miało prawa zaschnąć. Dokładnie myję również włosy. Jest z tym trochę męki. Następnie je suszę. Wycieram całe ciało, po czym zakładam bluzkę na ramiączkach i szorty. Najwyraźniej on ma zapasowe ubranie. Pewnie przewidział, że znowu się uwalimy w błotku na całego.
— Czekałeś?
— Tak, trochę długo tam siedziałaś, ale warto było.  Łapie mnie w talii.
Już sama nie wiem, co ja wyprawiam. W końcu dochodzi do tego, że kończymy w łóżku. Pierwszy raz z największym rywalem i zarazem adoratorem. Ciekawi mnie czy mu chodz tylko o zaciągnięcie mnie do łóżka, czy też o coś więcej. Naprawdę jest zakochany, czy chce zaliczyć? Tracimy poczucie czasu. Po prostu zasypiamy.
Nawet nie słyszę, kiedy moi rodzice wracają. No przynajmniej do czasu, aż wchodzą do mojego pokoju, zobaczyć, czy już śpię. Matka zaczyna wrzeszczeć. Jest mi strasznie wstyd. Gdy już tata wbiega do mojego pokoju i nie może wydusić słowa, rozmowę zaczyna Dominic:
— Dobry wieczór państwu. Mam na imię Dominic. Widzę, że to nie jest najlepszy moment na poznanie się. Taka niezręczna sytuacja, więc może ja już pójdę.
— Świetny pomysł. A ty młoda damo za 10 minut w salonie. Mamy do pogadania.  Po tych słowach rodzice opuszczają pomieszczenie.
— O kurde, ale akcja. Będziesz miała niezłą jazdę.
— Serio? Co ty powiesz...  W moim głosie słychać nutkę ironii.
— Wybacz, że będziesz miała przeze mnie przerąbane. — Całuje mnie w czoło i wychodzi.
Wchodzę pod prysznic, żeby z siebie to zmyć, przebieram się i schodzę do salonu. Rodzice są rozwścieczeni. Nawet wolę nie opisywać tego. Wrzeszczą na mnie ze dwie godziny. Gdy wreszcie się uspokajają, przepraszam ich, a potem wracam do swojego pokoju.
Następnego dnia spotykam się z Dominickiem. Oświadcza, iż naprawdę mnie kocha i chce być ze mną. Nawet przychodzi do moich rodziców i zaczyna wyjaśniać. Mówi, że mu na mnie zależy i nie ma zamiaru mnie opuścić. To słodkie.
Wtedy zrozumiałam, jak bardzo mnie kocha. Tamtego dnia zostaliśmy parą. Nasze szczęście nie trwało jednak długo. Podczas dożynek została wylosowana Tania, a Dominic zgłosił się, żeby ją uratować. Była moją przyjaciółką i jego sąsiadką oraz należała do naszej ekipy. Wynikiem tego było, że nie udało mu się jej uratować, ale wygrał i wrócił do mnie. Paczka znowu zmalała.  
***