sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 23: Kolejne komplikacje

Wstaję. Po wczorajszym dniu jestem zmęczona płaczem. Na moje nieszczęście pamiętam go bardzo dobrze, z najmniejszymi szczegółami. Wchodzę pod prysznic, ubieram się w byle co i wchodzę do salonu. Siedzi już tam Lyme z lampką wina. Ja mam dość alkoholu, póki co.
— Już Ci lepiej?
— Nie i nigdy lepiej nie będzie. Chcę wracać do domu.
— Chwilę temu zginął Samuel. Jeszcze tylko Monica umrze i możesz wracać — oznajmia.
Zupełnie straciłam głowę. Miałam ich wspierać, ale całkiem się załamałam. Przez to śmierć poniósł mój podopieczny.
— A tak w ogóle Dominic tutaj był? — pytam, chociaż mało mnie już to obchodzi.
— Tak. Pytał, co się z tobą stało, że chce ci wyjaśnić. — Przewraca teatralnie oczami.
— Teraz to już za późno. Chcę jak najszybciej wracać. — Po tych słowach robi mi się niedobrze i niemal od razu pobiegłam do łazienki.
Co się ze mną dzieje? Nie wypiłam wczoraj, aż tyle. Tak mi się wydaje. Skoro pamiętam wszystko to mała szansa , że się upiłam.
— Poranne mdłości?
— Tak...
— A może ty w ciąży jesteś? — Uśmiecha się.
— Nawet tak nie żartuj!
— Spokojnie, jestem po twojej stronie. Mam tutaj znajomego ginekologa. Nie jest po stronie Kapitolu, wręcz przeciwnie. To nasza wtyczka. — Podana przez nią opcja wydaje się interesująca.
— Nie mam w sumie już nic do stracenia. Przebiorę się i idziemy.
Tylko tego mi brakuje. To niemożliwe. Kiedy ostatni raz byliśmy blisko? W trakcie Tourne. Zdarzały mi się mdłości, ale nie zwracałam na to uwagi. Myślałam, że się czymś strułam. Tylko nie to. Szybko się przebieram i wychodzimy.
— Musimy pozostać niezauważone. Wszędzie mają kamery. Chyba nie chcesz, żeby Snow się dowiedział?
— Pewnie, że nie — odpowiadam opryskliwie.
Idziemy dość długo. Końca drogi nie widać. W sumie można podziwiać wygląd tego ohydnego Kapitolu. Musimy rozpracować wszystkie możliwe tu kryjówki. Mało mam problemów? Na co mi to było.
— Lyme... — zaczynam, jednak się zacinam.
— Tak?
— Ja... ja się boję... Czy poradzę sobie sama? — Strach mnie opanowuje.
— Jesteś silna. Twoi rodzice i przyjaciele ci pomogą. Bądź spokojna — pewność rozmówczyni sprawia, iż zaczynam wierzyć w wypowiedziane przez nią słowa.
— Daleko jeszcze?
— Nie, już prawie jesteśmy.
Przechodzimy jeszcze parę metrów i jesteśmy na miejscu. Zadziwia mnie ten widok. Spokojna okolica na skraju miasta. Budynek wcale nie wygląda, jak gabinet ginekologiczny. Spoglądam niepewnie na Lyme. Ona tylko otwiera drzwi i kiwa głową. Może jednak nie chcę znać odpowiedzi?
— Usiądź tutaj, zaraz do ciebie wrócę. — Zmierza do pokoju naprzeciwko.
Siadam na skórzanym fotelu. Rozglądam się dookoła. To nie wygląda, jak gabinet tylko zwykły dom jednorodzinny. Jednak towarzyszka z dwójki nie chce mnie oszukać. Mam taką nadzieję.
Po jakiejś chwili przychodzi Lyme w towarzystwie kobiety około trzydziestki. Nie wygląda mi na mieszkankę Kapitolu. Ruda, dość chuda dziewczyna o średnim wzroście.
— Zapraszam. — Uśmiecha się.
Podążam za nimi. Wchodzimy przez drzwi naprzeciwko. Potem jeszcze skręcamy w lewo, a następnie w prawo. To taki jakby tunel podziemny. W końcu naszym oczom ukazuje się gabinet.
— Tak, jak ci moja przyjaciółka wspominała, jestem ginekologiem i wtyczką między wami, a Kapitolem. Powiedziała mi o waszych przypuszczeniach. Połóż się wygodnie. — Wskazuje na specjalistyczne łóżko lekarskie.
Trochę mnie ciarki przechodzą. Chcę wykluczyć tę możliwość, więc posłusznie wykonuję wszystkie jej polecenia. Niektóre badania nie są przyjemne, jednak wszystko zrobię, żeby poznać prawdę. Ostatnia rzecz — USG.
— Ma pani powiększony brzuch.
— Nie widzę zmiany. — Nie kryję swojego zaskoczenia.
Wskazuje mi miejsca zaokrąglenia. Akurat myślałam, że troszkę przybrałam na wadze. Po badaniach karze mi usiąść na krześle, po czym opuszcza gabinet. Zaczynam się niecierpliwić. Nerwowo stukam paznokciami o blat.
— Przepraszam, że tak długo musiałaś czekać. — Rudowłosa kobieta wraca do pomieszczenia, jak burza.
— I jak?
— To już szósty miesiąc. — Uśmiecha się.
— To niemożliwe.
W tej sytuacji to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję. Dziecko, kiedy między mną, a Dominickiem wszystko jest skończone. Wychodzę z gabinetu bez słowa. Omijam Lyme, nic się do niej nie odzywając. Podążam do wyjścia. Przyjaciółka z dwójki zapewne domyśla się wyniku, po mojej reakcji. 
Idziemy prosto do ośrodka szkoleniowego. Teraz nachodzą mnie różne myśli. Powiedzieć o tym rodzicom? Jestem dorosła, jednak za mało odpowiedzialna i po Igrzyskach wydaje mi się, że bardziej przypominam potwora. Jak ktoś taki ma wychować dziecko? Prawda nadal do mnie nie dociera. Wbiegając do ośrodka, przyciskam w windzie cyfrę „2”. Lyme ledwo udaje się dostać do windy za mną.
— Przepraszam — mówię krótko.
— Nie ma problemu.
Wchodzimy do apartamentu. Od razu kieruję się w stronę salonu i siadam na kanapie. Muszę to wszystko sobie przemyśleć, jakoś poukładać w głowie.
— Słuchaj, to nie koniec świata — zaczyna Lyme.
— Wiem, ale nikt inny nie może poznać prawdy. Dominic, a już na pewno nie Snow! — Zaciskam dłonie w pięści.
— I niby jak chcesz to ukryć przed Dominickiem?
— Nie mam pojęcia. Wracam natychmiast do dystryktu. Powiem o wszystkim rodzicom i nie pozwolę go wpuścić do środka. Najlepiej będzie powiedzieć mu, że znikłam. Rodzice świetnie potrafią udawać — mówię, pełna przekonania.
— Mają po prostu udawać, że nic się nie stało? Umieją udawać tak dobrze twoje zniknięcie i do tego się tym nie przejmować? Wypali to niby? Dominic nie jest głupi. Zacznie coś podejrzewać. — Podważa mój plan.
— Dlatego mi pomóż. Będą udawać przejętych, a ty razem z nimi, podobnie pozostali. — Pomału zaczynam się załamywać.
— Niech będzie. I tak jestem w to już zamieszana — odpowiada, po chwili namysłu.
— Dziękuje.
— Idź się pakować. Ja załatwię wszystko.
Posłusznie kieruję swoje kroki do pokoju. Pakuję wszystkie swoje rzeczy. Jedyne, czego teraz chcę, to świętego spokoju. Gdy już kończę z bagażami, siadam w salonie, czekając na Lyme. Kobieta przychodzi za jakąś godzinkę.
— Wszystko jest gotowe. Moja znajoma ginekolog przyjedzie w dniu porodu. Z Dominickiem to ja też załatwię. Chodź. — Bierze moje walizki.
Musimy się przepychać przez tłumy klaunów. Żeby tylko wrócić do domu. Na ich widok mam ochotę zwymiotować. W ciszy zachodzimy na dworzec. Mój pociąg już tam czeka. W środku siedzi Agnes.
— Znasz już całą sytuację. Zawieź ją bezpiecznie do domu. — Lyme zwraca się do opiekunki.
— Nie ma problemu.
Świetnie, jeszcze brakuje tego, że ona wie. Bagaże zostają odniesione przez służbę do mojego przedziału. Ja, niestety, muszę rozmawiać z Agne,s choć wcale nie mam na to ochoty.
— Kochana, to wspaniale! Jestem taka dumna! Moja trybutka! — Krzyczy, cała w skowronkach.
— A zamknij się wreszcie!
Opiekunka nieco wystraszona, milknie.
— Przepraszam cię. — Rzucam na odchodne i opuszczam przedział, zmierzając do swojego wagonu.
Jeszcze nakrzyczałam na nią mimo, że nic takiego nie zrobiła. W sumie, wydzierała się na cały pociąg. To było irytujące. Ale nic konkretnego nie powiedziała. Już sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Dlaczego taka jestem? Dotąd dobrze wychowana córeczka burmistrza jedynki, powiedziała takie słowa na głos. Do tej pory umiałam się hamować w takich sytuacjach. W myślach wyklinać na kogoś normalne, ale powiedzieć na głos?
Kładę się delikatnie na łóżku. Naprawdę się zmieniłam. Po co mi to wszystko było? Mogłam się na Igrzyska nie zgłaszać. Jednak chęć spełnienia obietnicy była silniejsza. Mogłam chociaż zginąć, lecz za bardzo chciałam się zemścić. W efekcie straciłam przyjaciela. To wszystko mnie już przerasta. Moje użalanie się nad sobą przerywa pukanie do drzwi.