— Liso, to ja, Agnes, możemy porozmawiać? — Słychać w jej
głosie zdenerwowanie.
— Tylko bez takich wybuchów euforii ok?
— Dobrze, już nie będę.
Drzwi
się otwierają. W innej sytuacji bym nie chciała z nią rozmawiać, ale teraz
jestem w rozsypce. Wszystko mi jest obojętne. Dobrze mieć jednak kogoś takiego, kto nie odpuszcza tak łatwo. Siada na łóżku obok mnie. Z pozycji leżącej
przechodzę do siedzącej.
— Jest ci ciężko. Sytuacja z Dominickiem i dodatkowo jeszcze to. Mnie się takie coś
nigdy nie przytrafiło, więc mogę tylko zgadywać, jak bardzo jesteś załamana.
— Już
sama nie wiem, co robić. Na pewno mu nie wybaczę. Za bardzo mnie zranił. Gdybym
tego nie odkryła, zapewne dalej by mnie oszukiwał. Chciał mi to niby wytłumaczyć, lecz pewnie szukałby jakichś wymówek.
— To
trudne. Dominic może i postępuje źle, ale nic nie robi bez powodu. Byłam również
i jego opiekunką. Znam go na tyle, żeby to stwierdzić.
Jakby
się tak głębiej zastanowić, to może faktycznie jest prawda. Nieważne, takich
rzeczy się nie wybacza.
— I
co z tego? Nie obchodzi mnie już to. Teraz jedyne, co muszę zrobić, to zająć się
dzieckiem. Wychować je i utrzymać jego istnienie w sekrecie przed Dominickiem,
a już na pewno przed Snowem!
— Dziecko
ma prawo poznać ojca — zaczyna zrzędzić.
— Stajesz
po jego stronie?! — Oburzam się.
— Nie
... ja tylko... — Nie daję jej dokończyć.
— Wyjdź
stąd. Nie chcę cię widzieć!
— Ale... — Głos jej drży.
— Czy
ja wyraziłam się niejasno? Wynocha! — Odwracam głowę w przeciwną stronę.
Opiekunka
niechętnie wykonuje moje polecenie. I znowu to zrobiłam. Tylko krzyczeć potrafię. Ona stanęła
po jego stronie. Czy wszyscy są przeciwko mnie? Życie nie jest łatwe.
Braciszku, jeśli mnie obserwujesz, teraz zdajesz sobie sprawę z tego, jaką jestem
nieudacznicą. Moje życie to jeden wielki koszmar, z którego się nie da obudzić
chociaż nie wiem. jak bardzo by się chciało.
Pociąg zwalnia.
Wstaję. Tak szybko mija ta podróż. Jestem już na miejscu.
Wychodzę z pokoju i
idę pod drzwi wyjściowe z pociągu. Agnes wzywa służących, którzy niosą moje bagaże, aż do domu. Chyba na razie pozostaniemy skłócone. Ledwo przekraczam próg, a mama rzuca mi się na szyję.
— Mamo...
musimy porozmawiać — zaczynam.
— O
co chodzi?
— A
możemy wejść do środka? — Zaczynam się śmiać.
— Pewnie.
Służba
zanosi moje rzeczy do pokoju, po czym wraca na peron.
— Mamo, tato, lepiej usiądźcie. Te wieści was nieco zaszokują, ale
miejmy to już za sobą.
Rodzice
opadają na sofę. Pewnie spodziewają się najgorszych wieści. Te niby jakie są?
Przez chwilę się waham.
— Ja...
ja... jestem... w... ciąży... — udaje mi się ledwo wydusić.
Na
początku są bardziej zaszokowani, niż ja. Po chwili wstają i zaczynają mi
gratulować. Nie rozumiem ich.
— Nie
spodziewałem się, że tak szybko zostaniemy dziadkami — mówi tato.
— A
gdzie Dominic? Powinien o tym wiedzieć. W końcu jest ojcem! — Pyta mama.
— Nigdy
więcej nie wypowiadaj jego imienia. — Zaczynam się denerwować.
— Kotku, co się między wami stało? Czy on w ogóle o tym wie?
— Nie
i nie chcę, żeby wiedział! — Pomału zmieniam ton głosu.
— Dlaczego?
— Bo
on... a nawet szkoda gadać.
— Zaczęłaś temat to dokończ. — Ojciec nie odpuszcza.
W
sumie muszą wiedzieć, na czym stoimy, by mi pomóc.
— Przyłapałam
go na obściskiwaniu się z inną. Do tego jakąś maszkarą z Kapitolu — mówię przez
łzy.
— A
to świnia — zaczyna mama.
— Niech
no ja go tylko dorwę w swoje ręce — dodaje tato.
— Musicie
mi pomóc. On nic o tym nie wie. Więc udawajcie, że mnie tu nie było. Nie
wróciłam tutaj zaraz po Igrzyskach. Lyme, moja znajoma z dwójki powie mu o moim
wyjeździe. Będzie tak, jakbym wyjechała, ale nie dotarła. Udawajcie przejętych i
mimo tego, jak bardzo go nienawidzicie, udawajcie, że nic nie wiecie o zdradzie.
Po prostu jesteście tym zmartwieni, a przyjaciele zwycięzcy mnie szukają. Tyle
na ten temat. Czy mogę na was liczyć?
— Oczywiście, kochanie. To będzie trudne, gdyż nienawidzimy łajdaka, jednak dla ciebie się
postaramy udawać, że dalej go „lubimy”.
— Dziękuję
wam za wszystko. — Przytulam ich bardzo mocno.
Przynajmniej
na rodziców można liczyć. Jak tak dalej pójdzie i plan wypali, będę miała od
Dominicka spokój na dobre.
— Dopiero
co dotarłam. Może porobimy coś razem. Od śmierci Stevena nie było żadnych
miłych chwil spędzonych rodzinnie?
— Poczekaj
tu chwileczkę — oświadcza mama.
Ciekawe, cóż takiego planuje. Nie mam szans, by się nad tym zastanowić, ponieważ bardzo szybko
wraca.
— Nie
wierzę.
— To
nasz album. Dawno nie wspominaliśmy tego. — Uśmiecha się tata.
Zaczynamy
oglądać zdjęcia od małego. Pomijamy Stevena, bo te wspomnienia są dla nas
bolesne.
— O, zobacz, Gary, jakim była słodziutkim niemowlakiem. — Mama się rozkleja.
— O, a tutaj, jaki morderczy brzdąc. — Wskazuje kolejne zdjęcie.
Pamiętam
ten dzień. Miałam wtedy 6 lat i ćwiczyłam w akademii. Nie chciałam się rozstać
wtedy z maczetami. Ścisnęłam je i powiedziałam trenerowi sali, że ich nie
oddam. To był już koniec treningu i nie chciałam wyjść. Rodzinka miała wtedy
ubaw. Zrobili temu zdjęcie i jakoś udało im się mnie stamtąd zabrać. Posłodzili
mi obietnicą iż następnego dnia tam wrócę, znowu nimi trenować.
Zaczynam się
śmiać podobnie, jak rodzice. To niebywałe, jedno zdjęcie, a tak potrafi
zbliżyć ludzi. Przeglądamy wszystkie zdjęcia, aż do obecnych. Dawno nie
spędziliśmy tak radośnie wspólnego czasu. Przygotowuję nam gorącą herbatę i dalej
rozmawiamy.
Też zrobię sobie takie zdjęcia z moim dzieckiem. Właśnie! Muszę
coś zrobić, żeby ono nie przechodziło tego koszmaru. Przez te chwilę czuję się
szczęśliwa, zapominam o wszystkim. Ponownie wracam do rzeczywistości. Jeśli moje dziecko pójdzie na dożynki? Trzeba to
jak najszybciej zakończyć. Znowu markotnieję.
— Czy
coś Cię martwi, córuś? — Pyta mama.
Jest
świetna w odczytywaniu moich niepewności, po wyrazie twarzy.
— Tak, co, jeśli moje dziecko będzie musiało iść na dożynki?
— To
pierwszy dystrykt. Zwycięski dystrykt. Nie możemy pozwolić, żeby tam trafiło. Są
trzy wyjścia. Jednym z nich jest wytrenowanie go na zabójcę, jednak to i tak
nie da gwarancji, że tu wróci — oznajmia tata.
— Dzieciaki
wygrywają fartem. Zawodowiec popełni jeden błąd i jest po nim. Nawet jeśliby
wygrał, mógłby mieć tak ciężko, jak ja. Nie jest łatwo z tym żyć. Mimo iż jesteś
zwycięzcą ofiary wracają w twoich koszmarach. Nie chcę, żeby go to
spotkało. Dalej... — obalam pierwsze wyjście.
— Drugim
jest jego dotrwanie do 19 roku życia, żeby nie został wylosowany. Albo ukryć, tak, by nikt o nim przez te lata nie wiedział. — Podaje kolejną propozycję.
— Naraziłam
się prezydentowi, więc mi nie odpuści. Jak się dowie, że mam dziecko, to pójdzie
na Igrzyska już w wieku 12 lat. Wtedy ma marne szanse, mimo tego, że ledwo się
chodzić uczymy i już sięgamy po broń. A jeśli chodzi o ukrycie go, jakbyś to
zrobił? Snow wszędzie wetknie swój nochal. Dalej... — Oczekuję na inne
rozwiązanie, nie mając już nadziei na uratowanie mojego maleństwa.
— Trzecie
to wznowić bunt.
— Chciałam
to zrobić, ale nie miałam ku temu okazji. Jeśli się wszyscy zjednoczymy, może się
udać. Jednak potrzebny jest ktoś o zdrowych zmysłach, kto nas poprowadzi. Ja się
do tego nie nadaję. Jestem morderczynią, która z zimną krwią pozbawiała życia
innych. Pozostałe dystrykty mi nie zaufają po tym. A zwłaszcza rodzice ofiar.
Będą podburzać swoje dystrykty przeciwko mnie. — Tracę nadzieję.
— Na
razie poczekajmy, może trafi się ktoś taki. Dziecko jeszcze nawet nie przyszło
na świat. Jeśli jednak będzie miało prawie 12 lat i zero takiej osoby, musisz
nas poprowadzić, bez względu na uprzedzenia. — Pojawia się ostatnia iskierka
nadziei.
— No dobra. Poczekamy, zobaczymy. Jestem zmęczona idę spać. Dobranoc.
Idę pod prysznic, zakładam na siebie luźną pidżamę i kładę się. Oby trafił się ktoś taki, kto pobudzi do buntu wszystkie dystrykty, kto nas poprowadzi. Teraz dziecko jest dla mnie wszystkim. Muszę na nie uważać i utrzymać w tajemnicy.