Wstaję bardzo wcześnie rano. Szykuję się i wychodzę z
ośrodka szkoleniowego. Muszę się przejść. O tej godzinie ulice są puste. Nawet
Ci nienormalni ludzie śpią to, aż dziwne... Przed wyjściem spotykam Dominica. Co
on tutaj robi? Nie przyjechał ze mną. Zwycięzcy mogą się zjawiać tutaj, kiedy
tylko chcą ale mentor jest tylko jeden. Ze mną przyjechali Cashmere i Gloss.
— Dominic, co ty tutaj robisz?
— Ymm…
wiesz, stęskniłem się za tobą i postanowiłem przyjechać.
— Jasne.
Przytula
mnie bardzo mocno. Nie wiem, za jak głupią mnie uważa, ale nie dam się nabrać. On również nienawidzi Kapitolu. Przyjeżdża tutaj tylko, kiedy musi, a
z resztą powiedział mi, że ma parę spraw do załatwienia w naszym dystrykcie i
nie może jechać ze mną. Stęsknił się? Wątpię.
— A
twoje sprawy w dystrykcie załatwione? — Drążę temat.
— Pewnie, uwinąłem się szybciej niż myślałem i przyjechałem tutaj. — Uśmiecha się.
— Wybieram
się na przechadzkę. Idziesz ze mną?
— Wybacz, kochanie, ale muszę iść. Może innym razem. — Całuje mnie i wchodzi do ośrodka
szkoleniowego.
To jest dziwne. Teraz wiem na pewno, że coś jest tutaj nie tak. Muszę się
dowiedzieć, o co chodzi. Ledwo odchodzę od ośrodka, a już słyszę głos za sobą:
— Nie
możesz spać, co?
Odwracam
się, za mną stoi piękna kobieta po dwudziestce. Jej długie, blond kosmyki sięgają jej do połowy pleców. Pozostają rozpuszczone. Na okrągłej, zaróżowionej lekko, bladej twarzy dostrzegam ledwo widoczny uśmiech, a błękitne oczy rozmówczyni wydają się puste. Ubrana jest w białą sukienkę oraz posrebrzane sandały na obcasie. Cashmere.
— Nie, chciałam się przejść.
— Pójdę
z tobą. Też chcę się przewietrzyć.
Dalej
idziemy we dwie. Może ona zna odpowiedź na nurtujące mnie pytanie?
— Cashmere, muszę cię o coś zapytać — zaczynam niepewnie.
— Tak?
— Wiesz
może, co tutaj robi Dominic? Miał załatwiać sprawy w naszym dystrykcie, a spotkałam go przed ośrodkiem. O co tu chodzi? — Wyrzucam to z siebie.
— Jest tutaj? Nie widziałam go. Chodźmy dalej. Tam jest „Świątynia poległych
trybutów”. — Stara się ukryć zdenerwowanie zmianą tematu.
— Skoro
wyszłaś ledwo po tym, jak on tam wszedł to musiałaś go spotkać — nie zamierzam łatwo odpuścić.
— Nie
widziałam go, już ci mówiłam. — Uśmiecha się sztucznie.
Dobra
mina do złej gry. I tak dowiem się prawdy, nie od niej to ktoś inny mi pomoże.
Wchodzimy do „Świątyni” i oglądamy zdjęcia poległych trybutów. Pierwsze
ćwierćwiecze, drugie... Igrzyska mojego brata, Tani i Chrisa. Patrząc na fotografie uświadamiam sobie, że trzeba z tym jak najszybciej skończyć. Oni nie
zasłużyli na taki los. Przygryzam wargę, widząc to Cashmere proponuje powrót. Muszę w końcu się szykować do parady moich trybutów.
W szybszym tempie
wracamy pod ośrodek. Wciskamy przycisk z cyfrą „1” i wjeżdżamy na nasze piętro.
Ja idę do jadalni, a moja koleżanka do swojego pokoju.
— Witam.
Słuchajcie, dzisiaj odbędzie się parada trybutów. Chcą pokazać was światu.
Sponsorzy będą mogli was zobaczyć. Za jakieś 4 godziny przyjadą tutaj pozostałe
dystrykty. Zjedzcie śniadanie i idźcie do swoich ekip przygotowawczych. Agnes
was tam zaprowadzi. Będę wszystko obserwować z widowni. To tyle. — Rzucam na odchodne.
Na
razie tylko tyle mogę im powiedzieć. Po paradzie będą tematy do rozmowy.
Tymczasem udaję się do swojego pokoju wybierać sukienkę. Moja twarz będzie
szpecić każde ubranie, ale mimo to lubię tę szramę. Tak, jak mówiłam, to pamiątka, jeden moment, który odebrał mi Chrisa, jeden odruch. Blizna na ramieniu to trofeum po zabiciu Libby. Najcudowniejsza rzecz. Biorę jakąś niebieską sukienkę i szpilki do kompletu. Włosy upinam w koszyk i wychodzę z pokoju. Czekam na Cashmere i
Glossa. Po pięciu minutach przychodzą.
— To
co idziemy?
— Idziemy. — Skinieniem głowy wskazuję na windę.
Zajmujemy
pierwsze miejsca na trybunach. Monica i Samuel będą wyglądali najlepiej, w końcu
ich stylistą jest Grim. Przez chwilę spoglądam na miejsce, gdzie siedzi prezydent
Snow. „Jego specjalna loża dla vipów”. Mogą tam siedzieć tylko tacy idioci, jak
on. Rozglądam się po trybunach. Nie widzę tutaj Domonica. Wydaje mi się, że
powinien tutaj być.
— Widzieliście
Dominica? — Ponownie poruszam ten temat.
— On
tu w ogóle przyjechał? — Gloss udaje zaskoczonego.
— Wydaje
mi się, że ma zwidy — Cashmere wyskakuje z jakimś głupawym żartem.
— Tak
to jest, gdy zakochani rozstają się na zbyt długo. Widzą twarz tej drugiej osoby
wszędzie. — Blondyn kiwa głową z aprobatą.
— Cicho
zaczyna się — przerywam im.
Dzięki ci panie, że wreszcie zaczynają. Mam już dość uwag zwycięskiego rodzeństwa z
jedynki. Moi trybuci wyjeżdżają jako pierwsi. Wyglądają komicznie. Teraz wiem, jak durnie to musiało wyglądać z tej perspektywy.
— Chris
szkoda, że nie możesz tego zobaczyć — szepczę pod nosem.
Zbytnio
nie obchodzą mnie inni trybuci. Czekam do końca. Przemówienie prezydenta jest
takie samo, jak rok temu. On go chyba nigdy nie zmieni. Idę wraz z rodzeństwem,
stylistą i opiekunką do naszych podopiecznych.
— Dobra
robota, dzieci. Jesteście w centrum uwagi — tak tylko mówię, bo cały pokaz
byłam zamyślona. — Ruszajcie się, mamy sporo pracy. — Poganiam ich.
Agnes
i Grim zabierają trybutów na nasze piętro, a my zostajemy. Podchodzi do nas
przystojny mężczyzna. Blondyn o morskich oczach. Najwyraźniej to jego ukochany kolor, gdyż z wody rzadko kiedy wychodzi. Biała koszula ciasno opina jego wyrzeźbioną przez samych bogów klatkę piersiową. Czy go znam? A kto by nie znał. To Finnick Odair.
— Witaj
piękna. — Całuje moją dłoń.
— Hej, Finnick.
— Jesteś Lisa, zeszłoroczna triumfatorka — mówi to swoim uwodzicielskim głosem.
— Owszem — na mnie to nie działa.
— Może
pójdziemy do baru? Jest tutaj blisko — proponuje Gloss.
— Świetny
pomysł. Lisa lepiej się zapozna z pozostałymi.- Cashmere, mówiąc to podchodzi do grupki zwycięzców, stojących nieopodal nas.
Po
jakiejś chwili przychodzą.
— Liso, pamiętasz Lyme? Kiedy przyjechaliśmy, przedstawiałyście swoich trybutów.
Pozostali z dystryktu drugiego to Enobaria i Brutus oraz z dystryktu siódmego
Johanna Mason — ćwierka Cashmere.
— Miło
mi — od niechcenia wypowiadam dwa słowa.
Nadal
zastanawia mnie, co tutaj robi Dominic. Całą drogę do baru o tym myślę. Jeśli
rodzeństwo go nie widziało może faktycznie mam zwidy? Nie, nie wydaje mi się.
Jestem pewna, że to on. Wszystko wydaje mi się jakieś dziwne. Jedno
wiem na pewno. Cashmere i Gloss coś wiedzą, ale nie chcą mi tego powiedzieć.
Tylko dlaczego? Tego się muszę dowiedzieć. Wypijam dwa piwa i żegnam się z
towarzystwem. To wszystko jest po prostu nienormalne.
Przechadzam się ulicami, unikając kogokolwiek. Jeden klaun z Kapitolu mnie zobaczy i zaraz zleci się
cały tłum. Niepostrzeżenie wchodzę do ośrodka szkoleniowego. Kolacja już mnie
ominęła. Myślałam, że krótko siedziałam ze zwycięzcami w barze, a tu jednak
proszę mamy już wieczór.
Kieruję się prosto do mojego pokoju i siadam na
parapecie. Wyglądam przez okno.. Nie za nim nic zaskakującego. Jestem zmęczona.
Idę pod prysznic i się kładę. Rozmyślam jeszcze chwilę nad tym, co się właściwie
dzisiaj wydarzyło. Muszę się skupić na moich trybutach w końcu jestem ich
mentorką. Powinnam siedzieć z nimi i obmyślać jakieś strategie, a nie chodzić
po barach z pozostałymi zwycięzcami. Wolne mają jedynie Cashmere i Gloss, jednak reszta to mentorzy. Powinniśmy się przykładać do tego. Nowy plan, pomogę tym
dzieciakom, ale przecież nie będę krok w krok za nimi łazić. Wejdą na arenę już
beze mnie. Przygotuję ich na tyle, ile potrafię podczas indywidualnego treningu.
Jak na razie niech ćwiczą. Kiedy zacznie się ta rzeźnia, powinnam siedzieć przed
telewizorem i oglądać czy czegoś nie potrzebują, załatwić im sponsorów. Cały
czas nie mam zamiaru tam przebywać, jednakże pomocników załatwię. Oni będą czuwali
nad moimi podopiecznymi. Ja w tym czasie spróbuję odkryć, co tutaj się wyprawia.
Myślą, że mnie zwiodą jakimiś tanimi sztuczkami? Jestem tego pewna. Spotkałam
przed wejściem Dominica. Prawda zapewne będzie bolesna, lecz lepiej ją poznać. W
sumie już postanowiłam. Nigdy nie odpuszczam. Dowiem się wszystkiego. Póki co
muszę się wyspać, mentorowanie też jest męczące, ale nie tak, jak moje życie.
---->Punkt Dominica<----
Brzydzę
się siebie i tego, co robię, jednakże to dla ich dobra. Idę zmarnowany wcześnie rano
do ośrodka szkoleniowego. Muszę pogadać z paroma osobami. Nie chcę wpaść na Lisę. Jest mentorką dwójki dzieciaków. Pewnie ma sporo na głowie, obmyśla dla nich jakąś strategię. Lubi wcześnie wstawać, dlatego mam pewne obawy, że jednak się
spotkamy. Powiedziałem jej o jakichś tam pracach w dystrykcie. Nie może
wiedzieć, iż tutaj jestem.
Przemierzam puste ulice. W końcu moim oczom ukazuje
się ogromny, szklany budynek. Jestem już blisko wejścia i wtedy napotykam ją, Lisę. Moja obawa się potwierdzają.
— Dominic
co ty tutaj robisz?
— Ymm…
wiesz stęskniłem się za tobą i postanowiłem przyjechać.
Nie
jestem dobry w kłamaniu. Jednak próbuję ukryć swoje zdenerwowanie. Nie
przychodzi mi to z łatwością. Kocham ją i nie chcę jej dłużej oszukiwać ale
muszę, nie mam wyboru.
— Jasne.
Wiem, że mi nie wierzy. Przytulam ją bardzo mocno.
— A
twoje sprawy w dystrykcie załatwione?- drąży temat.
— Pewnie, uwinąłem się szybciej niż myślałem i przyjechałem tutaj. — Uśmiecham się.
— Wybieram
się na przechadzkę. Idziesz ze mną?
— Wybacz, kochanie, ale muszę iść. Może innym razem. — Całuję ją i wchodzę do ośrodka
szkoleniowego.
Nie
mam na tyle odwagi, żeby jej o tym powiedzieć. Przy windzie wpadam na Cashmere.
— Cashmere!
Słuchaj, jest pewna sprawa. Lisa mnie widziała. Jak coś, ty nic nie wiesz, nie
widziałaś mnie tutaj. Idę pogadać z Glossem i resztą o tym, a potem muszę iść
do Snowa.
— Spokojnie, zajmę się tym. Gloss i reszta też mi pomogą. Lisa o niczym się nie dowie.
Ciężki los mamy. Współczuję ci. Przechodzę przez to samo, podobnie jak Finnick.
Robisz to, żeby ją chronić. — Przytula mnie.
— Ok, muszę iść z nimi pogadać na razie.
— Do
zobaczenia. — Macha mi, a następnie rusza w stronę wyjścia.
Wjeżdżam
na piętro jedynki. Przez okno widzę, jak Lisa idzie gdzieś z Cashmere. Staję przed drzwiami od pokoju Glossa i pukam.
— Kto
przyłazi o tej porze?! — Słychać jego oburzenie.
— To
ja, Dominic.
Już
bez dalszych tego typu komentarzy, otwiera drzwi.
— Przepraszam, myślałem, że to ktoś ze służby. — Drapie się po głowie z zakłopotania.
— Słuchaj, Lisa mnie widziała, jak tutaj wchodziłem. Cashmere się nią zajmuje. Pamiętaj, nie widzieliśmy się. Dłużej już tak nie mogę, nie wytrzymam tego. Cały czas
muszę ją okłamywać. Straci do mnie zaufanie. To jest ohydne, co oni z nami
robią. Ale nie mogę sobie wyobrazić, jakby to miało spotkać ją. Wolę się już ja
poświęcić. To przeze mnie trafiła na arenę. Gdybym miał ją jeszcze stracić...— Załamuję się.
— Współczuję ci, stary. Chciałbym pomóc tobie i mojej siostrze. Przechodzi przez to samo, a ja nie
wiem, co zrobić żeby nie musiała się tak poniżać. — Gloss zaciska dłonie w pięści.
Kocha
siostrę i nie może patrzeć na jej krzywdę, nie może patrzeć na to, jak ona
płacze po kątach. Gdyby to miało spotkać Lisę... Nie chcę nawet o tym myśleć.
— Dobra, muszę iść jeszcze do Enobarii, Brutusa, Lyme, Finnicka i Johanny, a potem
do Snowa. — Wstaję.
— Nie, ja pójdę do reszty. Ty idź teraz do Snowa.
— Dobra, dzięki, stary. — Opuszczam jego pokój.
Biały
samochód z czarnymi szybami czeka na mnie pod ośrodkiem szkoleniowym. Wsiadam
do niego. Cała podróż mija dość szybko. Jak z bicza strzelił. Już jestem pod
pałacem prezydenckim. Wchodzę do środka. Strażnicy Pokoju odprowadzają mnie pod
same drzwi. Sprawdzają jeszcze czy nie mam przy sobie broni.
Po dokładnym przeszukaniu, wpuszczają mnie do pomieszczenia, w którym czeka Snow.
— Chciałeś
się ze mną spotkać? — Od razu przechodzi do rzeczy.
— Owszem, ja już dłużej tak nie mogę.
— Pamiętasz
o naszej umowie? Chyba, że za ciebie wysłać Lisę?
Ma
mnie w garści.
— Nie
zrobisz tego.
— Poprzednim
razem mnie zlekceważyłeś. I jednak proszę, po mojej interwencji poszła na
Igrzyska. Teraz może robić to, co Cashmere, Finnick i ty. — Uśmiecha się
szyderczo.
— Już
dobrze, tylko dajcie jej spokój — cedzę przez zaciśnięte zęby.
— Wiedziałem, że się dogadamy. Proszę, oto twoje zlecenie. — Podaje mi kartkę.
Wychodzę bez słowa. Niestety, z nim się nie wygra.
Ma władzę nad nami. To się nigdy nie skończy. Póki co muszę ustąpić i tańczyć, jak mi zagra. No nic, kolejne zlecenie czeka. Ile ja to jeszcze wytrzymam?
Naprawdę, z każdym dniem coraz bardziej brzydzę się sobą...