środa, 12 listopada 2014

Rozdział 7: Ciężki wywiad

Znowu przerażona snem otwieram oczy. Nawet obecność ukochanego nie potrafi ukoić tego bólu związanego ze stratą brata. Norma, już wiem, że jak zasnę ten sen się powtórzy. Pomału się przyzwyczajam do niego. Dzisiaj chociaż można spać dłużej, w końcu odbędą się występy, a już jutro trafiamy na arenę. Nie mogę się doczekać. Martwi mnie tylko jedna rzecz, Chris. On przecież zginie... nie... nie dopuszczę do tej sytuacji.
Moje rozmyślania przerywa Dominic.
— Znowu ten sen? — Pyta.
— Tak jak co noc — odpowiadam obojętnie.
— To już było dawno, a ty nadal nie możesz zapomnieć. — Zmienia pozycje z leżącej na siedzącą.
— Niestety będzie mnie to dręczyć dopóki się nie zemszczę. Na arenie to uczynię. Ten gnój z siódemki odebrał mi brata za to ja odbiorę mu dziewczynę. Wtedy dopiero będziemy kwita. — Uśmiecham się szyderczo.
— Nie zapomniałaś, co mu obiecałaś? — Dopytuje.
— Pamiętam doskonale. Miałam się zgłosić i uczyniłam to — odpowiadam.
— Obiecałaś też, że się nigdy nie zmienisz. — Patrzy w moje oczy.
Trafia w czuły punkt. Faktycznie obiecałam to i jeszcze obrzydzić innym Igrzyska. Nie mogę o tym zapominać. To jest mój główny cel. Zrobię to dla niego, ale zaraz po zemście.
Siedzimy chwilę w milczeniu. Coraz bardziej smutnieję i nie wiem, co mu powiedzieć. Ciszę przerywa Agnes:
— Lisa rusz się, za 10 minut w salonie, musimy omówić parę rzeczy. Dominic ty też byś wstał. Chris już tam czeka.
— Dobra. — Przewracam oczami.
Opiekunka wychodzi z pokoju.
— No nic idę pod prysznic. — Wstaję wypowiadając te słowa.
— Ok. Ja idę do siebie i zrobię to samo. — Uśmiecha się.
Wyciągam z szafy jakieś czarne spodnie i białą bluzkę z czarnym nadrukiem. Do tego standardowo jakieś trampki. Tak zwyczajnie też się mogę ubrać. Cały czas jak „wielka dama” nie będę chodzić. Jakieś drogie sukieneczki, kreacje nie z tego świata i oczywiście szpilki. Ubieram się tak od czasu do czasu, ale nie zawsze. Zakładam też normalne ciuchy.
Wchodzę pod prysznic i wciskam granatowy przycisk. Spada na mnie zimna woda spłukująca wszystkie niepewności i wszystkie problemy. Po tym spływa na mnie jakaś niebieska maź. Specjalne gąbki wcierają ją we mnie, potem znowu woda spłukuje i suszarki dokładnie wysuszają. Wkładam na siebie uszykowane wcześniej ubrania.
Pora ruszać do salonu, bo wszyscy już na mnie czekają.
— No nareszcie raczyłaś się pofatygować do nas. — Agnes wybucha złością.
Szczerze zlewam to. Rozsiadam się wygodnie na kanapie po środku między Chrisem, a Dominiciem. 
— Więc teraz musimy omówić wasze kwestie u Caesara. Tym zajmie się mentor. — Opiekunka nieco się uspokaja.
— Sugerujesz, że jesteśmy źle wychowani? — Pytam.
— Nie, tego nie powiedziałam — odpowiada.
— Ale tak pomyślałaś — mówię.
Jej biała cera w jednej chwili robi się czerwona. Nie odzywa się już ani słowem.
Uśmiecham się patrząc na nią. Nie radzi sobie z trybutami, którymi ma się opiekować.
W końcu jednak się przełamuje i mówi niepewnie:
— Chris ty idź z mentorem porozmawiać o twojej przemowie. Ja z Lisą poćwiczymy postawę. Potem zmiana.
Ja na pierwszy ogień mam iść z nią? Będzie zabawa. Wkurzać ją czy nie? Oto jest pytanie. Mogę bez problemu utrudniać jej życie, ale po co? Jest naszą opiekunką powinniśmy ją szanować mimo, że ona nie szanuje nas. Nie, to chyba nie chodzi o szacunek. Po prostu się nas boi. W sumie to się jej nie dziwię. No dobra, dam jej spokój i postaram się być „grzeczna” i „miła” w stosunku do niej. Wyprowadzi mnie z równowagi to trochę pokrzyczę i już.
Zmierzamy do mojego pokoju.
— Na pewno chodziłaś na szpilkach kochana, tak? — Pyta.
— Oczywiście — odpowiadam.
— To mamy łatwiejszą robotę. Zakładaj te szpilki i powiedz, jak masz zamiar wyjść na scenę — mówi.
Zakładam jakieś piętnastocentymetrowe szpilki. Paraduję po pokoju, jak na jakimś wybiegu dla modelek.
— Nie jest źle. Zaraz przyjdzie do ciebie Dominic. — Kiwa głową i wychodzi z pokoju.
Stoję w progu i zauważam Chrisa.
— Zaraz zaczną się twoje tortury. — Śmieję się lekko.
— Muszę to jakoś przeżyć — odpowiada i wszedł do swojego pokoju z opiekunką.
Chodzę chwilę po pokoju zniecierpliwiona.
No nareszcie zjawia się mój książę z bajki.
Siada w fotelu, a ja jak zawsze na jego kolanach. Przez pierwsze kilka minut siedzimy i żadne z nas nie próbuje nawiązać rozmowy.
—Więc tak, nie ma co dużo mówić. Ty i Chris jesteście dobrze wychowani. W końcu to dystrykt pierwszy. Bądźcie sobą i tyle — Dominic rozpoczyna konwersację.
— Agnes czasem przesadza. Po co nam jakieś ćwiczenie włażenia na scenę? Umiemy przecież chodzić. Jesteśmy dobrze wychowani, bo wiadomo, najbogatszy dystrykt dbający o wszystko. Oczywiście nie wspominając o bezwzględności. — Wtulam się w jego ramię.
— Wiesz jaka jest. Trzeba to wytrzymać i tyle. No kicia, idź do ekipy przygotowawczej. Potem się zobaczymy — mówi.
W sumie to najwyższa pora, jednak coraz trudniej jest mi się z nim rozstawać.
Zachodzę do mojej ekipy. Wszyscy witamy się czule, przytulając. Ciężko jest się tego spodziewać, ale jestem już do nich przyzwyczajona.
Mojra od razu zabiera się za malowanie paznokci, Barry za fryzurę i Cylia za makijaż.
— Dużo roboty tu nie ma, śliczna. Zobaczysz, będziesz wyglądała bosko — ekscytuje się Mojra.
— Wierzę na słowo — odpowiadam.
Gdy kończą, pojawia się Grim, z którym również czule witam się uściskiem.
— Moja gwiazdo, mam dla ciebie idealną kreację.
— Już jestem ciekawa, jaką.
Zniecierpliwiona siedzę i czekam na stylistę. Po chwili przynosi piękną, czarną suknię całą w cekinach. Jest krótka, nawet nie sięgała moich kolan. Do tego piętnastocentymetrowe szpilki.
— Teraz wyglądasz jak gwiazda. — Uśmiecha się lekko odgarniając kosmyk moich włosów za ucho.
— Dziękuję — odpowiadam pełna entuzjazmu.
— Chodźcie, mamy mało czasu, a ty wchodzisz jako pierwsza — oznajmia.
Zachodzimy przed samo wejście na scenę. Ustawieni jesteśmy dystryktami od pierwszego z przodu do dwunastego na końcu. Najpierw wchodzą dziewczyny, potem chłopaki.
Lekko spóźniony przychodzi Chris wraz ze swoją ekipą. Nie jedna chciałaby go teraz schrupać. Smakowity kąsek z niego. To tylko przyjaciel, ale wygląda nieziemsko w białym garniturze. Jakiś facet podchodzi do mnie i zaprowadza, aż pod samą scenę. Mam wyjść jak usłyszę swoje imię.
— Najlepiej wytrenowana, być może przyszła triumfatorka tych Igrzysk. Powitajcie dziewczynę słodką, a zarazem zabójczą. Wielkie brawa dla Lisy McKinley! — Entuzjastyczny krzyk prowadzącego rozchodzi się po całej sali.
Więc już czas. Wchodzę na scenę, uśmiecham się ładnie i macham do publiczności.
— Witaj Liso. — Caesar całuje moją dłoń.
— Witaj Caesar — odpowiadam.
Nigdy nie wiemy, o co zapyta. Trzeba być gotowym na wszystko.
— Zdobyłaś max punktów. Jesteś doskonale wyszkolona. Wygrana dla ciebie to pewnie pestka.
— Oczywiście, że tak. Po to byłam szkolona. Jestem tu dla was. Zapewnię Igrzyska jakich nie zapomnicie. — Uśmiecham się szeroko.
Trybuny wiwatują. Łykną każde kłamstwo. Nie zapomną tych Igrzysk, bo to będą ostatnie.
— Będziesz nawet musiała walczyć ze swoim przyjacielem — udaje przejęcie.
— Mam nadzieję, że jednak do tego nie dojdzie. Jeśli tak, jestem na to gotowa — mówię.
Akurat chce mnie załamać jakimś pytaniem.
— Wszyscy pamiętamy historię Stevena McKinley. Pięć lat temu podczas 67 Głodowych Igrzysk zginął w wielkim finale. Czy przed tym, pożegnałaś się z nim i przewidziałaś, że on już nie wróci?
Chyba zaraz wyjdę z siebie i stanę obok. Trafia w najczulszy punkt.
— Pewnie, że się pożegnałam i nie przewidziałam jego śmierci — odpowiadam oschle.
— I co mu powiedziałaś? — Dopytuje.
— Że zgłoszę się za jakieś pięć lat na to wielkie wydarzenie. Jak widać jestem tutaj z wami, tak jak mu obiecałam. — Robię dobrą minę do złej gry.
Nareszcie dźwięk końca czasu. Caesar wstaje z fotela, a ja razem z nim podnosi moją rękę do góry i krzyczy:
-To była nasza urocza i mordercza Lisa McKinley!
Tłumy szaleją, ale teraz mało mnie to obchodzi. Najchętniej bym go poćwiartowała siekierą, czy mieczem.
Wściekła wjeżdżam windą na swoje piętro. Przebieram się w jeansy, koszulkę i trampki jak wcześniej.
Nie mogę opanować złości, po prostu nie mogę. Biorę jeden z dwóch foteli, które znajdują się w moim pokoju i rzucam nim o ścianę.
— Robisz małe przemeblowanie? — Słyszę głos za sobą.
— Tak, ten dodatkowy fotel był tu zbędny. — Odwracam się w stronę Dominica.
— Wiem, jakie pytanie zadał. — Podchodzi i przytula mnie mocno.
Jakoś dziwnie mnie to uspokaja.
— Obejrzymy jak idzie Chrisowi? — Pyta.
Włączamy telewizor i kładziemy się na łóżku.
Nasz przyjaciel robi świetne wrażenie. Niektóre dzieciaki wyglądają jakby się miały zaraz popłakać. Żałosne. Libby jest pewna siebie. Denerwuje mnie to. Myśli, że ma jakieś szanse. Szanse ze mną? Dobry żart.
Wyłączamy telewizor jak kończą się wszystkie występy. W czasie naszego oglądania służba wyniosła resztki fotela.
— Uwinęli się z nim — mówię.
— Tak... — na chwilę się zawiesza — już jutro — mówi po chwili.
— Jutro trafimy na arenę. Za parę dni możemy stracić przyjaciela — markotnieję.
— To jest najgorsze, ale za to chociaż wiem, że ty wrócisz. — Ściska mnie mocniej.
— No nie byłabym tego taka pewna... — mruczę pod nosem, tak że tylko ja to słyszę.
Wtulam się w niego i myślę, co zrobić. Zginąć, żeby Chris przeżył? Na pewno pomszczą brata, to jest pewne, ale żeby on mógł żyć, ja muszę umrzeć. Coś wymyślę. Może uda się coś zrobić. Przekonamy się, jak jutro tam wylądujemy.
Usypiam w objęciach Dominicka przepełniona najgorszymi wizjami jutrzejszego dnia.