środa, 12 listopada 2014

Rozdział 6: Pokaz indywidualny

***

— Mamo! — Wydzieram się.
— Co się dzieje? — Pyta zdezorientowana.
— Widziałaś może Stevena?
— Niestety nie — odpowiada.
— Miał ze mną poćwiczyć. — Markotnieję.
— Może jest na zewnątrz, zobacz — mówi.
Wychodzę z domu. Przechodzę obok domu przyjaciółki. Trudno, bez brata idę na trening. Pukam do drzwi. Wychodzi Johanna i razem ruszamy na trening. 
Dostrzegam Stevena przed wejściem.
— Dlaczego na mnie nie czekałeś?! — Bulwersuję się.
— Wybacz siostrzyczko, miałem pilną sprawę. — Czochra moje włosy.
Wchodzimy pewnym krokiem na halę. Brat od razu idzie do stoiska z mieczem. Mogę tak cały dzień patrzyć, jak nim wojuje. Jest dla mnie przykładem, wzorem do naśladowania.
— Nie siedź tak. Chodź Lisa, pokażę Ci, jak się walczy. — Uśmiecha się.
Łapię za miecz i walczę z instruktorem. Każdy mój zły ruch brat poprawia. Radzi jakie uniki zrobić, kiedy atakować itd. 
Wykończeni wracamy do domu. Rozkładamy się na kanapie i rozmawiamy o igrzyskach. Boję się, że zechce na nie iść.
Niech to! Zaledwie rok później to się sprawdza... on... umiera... Nie!!!! Steven Nie!!! Obiecałeś mi... obiecałeś...
***

Zrywam się gwałtownie. To znowu tylko sen. Nasze „szczenięce” lata. Obiecałam mu, a on obiecał mi. Puste słowa... Mimo to ja swoich dotrzymam... chyba. Walcząc czuję się dziwnie, tak jakbym była stworzona do mordu. To uczucie nie daje mi spokoju. Kiedy walczę czuję, że żyję. To moje przeznaczenie. Walka na arenie. Jestem jak mój braciszek. Kochamy walkę, ale nie chcemy zabijać ku chwale Kapitolu. Chcę końca tego. Trzeba ich powstrzymać, albo obrzydzić im te igrzyska.
Dobra, nie mogę się nad tym dłużej zastanawiać, bo dzisiaj nas oceniają. Niech będzie, zawsze jestem gotowa.
Przyglądam się Dominicowi. Jakim cudem ja go nie obudziłam tym nagłym zerwaniem się z łóżka? To się nazywa „twardy sen”. Śmieję się cichutko idąc do łazienki. Muszę spłukać z siebie wszystkie zmartwienia i problemy. Nie mogę pokazywać słabości.
Ubieram się w strój treningowy i ruszam do jadalni. Zjadam sobie naleśniki z dżemem truskawkowym. Popijam to sokiem ananasowym. Lubię takie mieszanki.
Siedzę i czekam na Chrisa. Chłopak po jakiejś godzinie się zjawia.
— Dzień dobry śpiąca królewno. — Uśmiecham się.
— Witaj ranny ptaszku. — Odwzajemnia uśmiech.
— Zjadaj to szybko. Trzeba iść poćwiczyć przed pokazem umiejętności — mówię stanowczo.
— Tak jest pani instruktor! — Odpowiada.
Pochłania dość szybko kanapki i wsiadamy do windy.
Nachodzą mnie jakieś dziwne myśli. Ja go stracę za parę dni. Przyglądam się jego niebieskim oczom, rysom twarzy przypominającym posąg. Umie zachować zimną krew, nawet w najgorszych sytuacjach. Ratował mnie jak miałam kłopoty, zawsze pocieszał jak byłam smutna i myślałam o Stevenie. Taki przyjaciel to skarb.
Gdy wchodzę na salę nie jestem już Lisa McKinley. Jestem trybutką, rządnym zemsty potworem. Mimo tego jaka byłam wcześniej, tu jestem bezwzględna. Może to moje powołanie? Zabieram się za ćwiczenia. Sztuka przetrwania, potem rzuty i strzały z łuku oraz walka wręcz, a na koniec gimnastyka i sprawnościowe.
Reszta trybutów dopiero teraz się zjawiła. Ćwiczą kilka minut.
Teraz jesteśmy przed salą i czekamy na swoją kolej. Zaczynają od naszego dystryktu. Najpierw wchodzi dziewczyna i po niej chłopak.
— Lisa McKinley zgłoś się do oceny indywidualnej — oznajmia komputerowy głos.
Wchodzę pewna siebie. Wszystkie oczy zwrócone są na mnie. Organizatorzy obserwują każdy mój ruch. Widać uśmiechy na ich twarzach. Zaczynam od ogniska, pułapek i kamuflażu, potem walka i gimnastyka. Wszystko od A do Z. Na koniec pełen gracji ukłon i wychodzę uśmiechając się szyderczo.
Wjeżdżam na swoje piętro. Przebieram się w jeansy, czarną koszulkę i czarną bluzę. Zakładam wygodne trampki. Przy telewizorze w salonie już siedzą Dominic, Agnes i Grim. Brakuje tylko Chrisa.
Siadam jak zawsze na kolanach mojego chłopaka i czekamy na przyjaciela. Pojawia się gdzieś po dziesięciu minutach. Opowiadamy o tym jak nam poszło. Wesołą sielankę przerywa pojawiający się na ekranie Caesar Flickerman odczytujący wyniki:
— Trybutów oceniono w skali od jednego do dwunastu po trzech dniach uważnej obserwacji. Organizatorzy przyznają:
Z Dystryktu 1:
Christopher West wynik 11 punktów
Lisa McKinley z wynikiem 12 punktów
Dystrykt 2:
Eleanor Rogers wynik 9 punktów
Leon Jefferson wynik 10 punktów
...
Dystrykt 4:
Alex Grant wynik 10 punktów
Mike Powell wynik 10 punktów
...
Dystrykt 7:
Libby Walsh z wynikiem 9 punktów
Ben Farris wynik 8 punktów
...
Dystrykt 10:
Jasmine Martin wynik 8 punktów
Blake Walker wynik 9 punktów
...
Dystrykt 12:
Samantha Black wynik 8 punktów
Ryan Barkley wynik 7 punktów

Dzieci z dwunastki sporo punktów dostają. Może jednak mają jakieś ukryte umiejętności, których nie pokazywały na treningach? Libby otrzymuje 9... ja ją zabiję. Alex i Mike 10... Niby za co? Eleanor i Leon to tam kit. Oczywiście Chris 11, jest dobry.
— Gratuluję, Lisa dostałaś max punktów — ćwierka opiekunka.
— Inny wynik był niemożliwy. — Patrzę na nią pewna siebie.
Akurat to prawda. Nie mogę dostać niżej niż 12 punktów... nie za te umiejętności, które posiadam.
—Gratuluję Ci Chris, jedenaście punktów... powinni dać dwanaście. — Uśmiecham się.
— E tam, nie przejmuję się tym. Dali tyle to dali. — Macha na to ręką.
Znowu zaczynamy się śmiać i wygłupiać jak za starych dobrych czasów, kiedy żył mój brat. Ja, Chris, Dominic, Johanna, Steven i Tania byliśmy taką paczką. Ale Johanna była kimś wyjątkowym dla Stevena ... była jego dziewczyną ... kochał ją nad życie. To moja najlepsza przyjaciółka. Pozbierała się po jego śmierci, żeby mnie wspierać. Tylko jej, Tani i mojego brata nam brakuje w tej chwili i cała paczka byłaby w komplecie. Mimo to jest miło.
Ona czeka na nas... na nasz powrót... ale to już nie będzie to samo... jedno z nas wróci... ja... albo Chris.
Idę z moim chłopakiem do swojego pokoju. Znowu siadamy w fotelu i się całujemy. Jest milutko.. Powinno być tak zawsze... i będzie po moim powrocie. Ale stracimy znowu kolejnego przyjaciela i to nie byle jakiego. Jest dla mnie jak drugi brat. Zastępuje mi Stevena.
Nasza paczka to taka jakby rodzina. Nie wyobrażam sobie, żeby jeszcze zginęła Johanna. Ona nie może iść na igrzyska, dlatego jej nie dopuściłam. Jest w moim wieku, więc za rok już nie ma szansy się zgłosić. Na całe szczęście.
— Połóż się, jutro występ u Caesara Flickermana. Musisz się wyspać moja królowo. — Mówiąc podnosi mnie i kładzie na łóżku.
Zajmuje miejsce tuż obok mnie. Jeszcze nie mam zamiaru spać. Siadam na nim i znowu zaczynamy się całować. Po kilku minutach robię się strasznie zmęczona i postanawiam jednak posłuchać Dominica.
— Dobranoc — mówię.
— Dobranoc mała. — Wtula się we mnie.
Nienawidzę zasypiać. Znowu będą mnie męczyły koszmary o moim bracie. Nie mam zbytniego wyboru.
Opieram głowę o klatkę Dominica.
— Wszystko będzie dobrze. Zawsze będę przy tobie — oznajmia.
— Wierzę — odpowiadam.
Jeszcze parę minut biję się z myślami. Ech ... nic mi to teraz nie da. Już jest za późno. Zgłosiłam się, bo obiecałam bratu, ale Chris nikomu tego nie obiecywał. Nie wierzy we mnie i tyle. Popełnia po prostu samobójstwo. Nie mogę znieść tej myśli o utracie drugiej tak ważnej osoby w moim życiu. Trochę zmęczona tym wszystkim usypiam.