środa, 12 listopada 2014

Rozdział 8: Postąpisz właściwie

Wstaję i podchodzę do okna. Ostatni raz chcę się przyjrzeć temu wszystkiemu. Nie wiem, co mam robić. Zginąć, żeby Chris żył? On sam powiedział, że zgłosił się bym wygrała. Głupie z jego strony. Moja wygrana jest bardziej niż pewna. Nastawię się na najgorsze... na stratę przyjaciela. Jednak nie muszę. Mogę poświęcić się za niego... Nadal nie jestem pewna, co powinnam zrobić.
Odwracam się w stronę Dominica. Śpi tak spokojnie, słodko. Nie ma co, trzeba iść pod prysznic. Już mam wchodzić do łazienki, gdy nagle rozlega się pukanie do drzwi.
Podchodzę i je otwieram, to Grim.
— Hej. Wiem, że lubisz rano wstawać. Proszę włóż to — mówi podając mi jakieś ubranie do ręki.
— Na arenę? — Pytam.
— Tak, czekam w salonie — oznajmia i wychodzi.
Szybko wchodzę pod prysznic. Naciskam ten przycisk, co zawsze, czyli biały. Zmartwień mam coraz więcej na głowie.
Po wyjściu z kabiny i wytarciu się ręcznikiem, ubieram na siebie ciemnozieloną koszulkę, spodnie i czarne skórzane buty.
Wychodzę z łazienki i znowu spoglądam na Dominica. Nawet pukanie go nie obudziło. Podchodzę i całuję go w usta. Niech śpi błogo. Nienawidzę pożegnań, zwłaszcza tych, które mogą okazać się ostatnimi. Wolę, żeby myślał, że wrócę. Chociaż sama przestaję być tego taka pewna.
Zachodzę do salonu i siadam naprzeciwko Grima. Zaczynam jeść kanapki. Kto wie, kiedy zjem coś na arenie, skoro będę zajęta mordowaniem.
— Wiem, że się wahasz — zaczyna.
— Ale nad czym? — Staram się udawać, bo wiem doskonale, o co mu chodzi.
— Nad losem Chrisa. Był Ci jak brat, a teraz staniecie do walki na śmierć i życie — mówi dalej.
— I co z tego?
— Jedno z was wróci do domu. Które? Nie wiem, ale zrób to, co uważasz za słuszne. Nikt Cię nie potępi za decyzję. I tak postąpisz właściwie. Jestem tego pewny. Chodźmy już.
— Gdzie? — Pytam.
— Do poduszkowca. Spójrz na zegarek. Chyba teraz nie chcesz się widzieć z Chrisem ani Dominickiem? — Wstaje i idzie w stronę windy.
— Raczej nie — odpowiadam i ruszam za nim. Jest dziewiąta, a o dziesiątej zaczynają się Igrzyska.
Zjeżdżamy windą w dół. Nie trwa to długo w końcu apartament jedynki znajduje się na pierwszym piętrze.
— Porozmawiamy na miejscu — wykrzykuje Grim, gdy Strażnicy Pokoju wprowadzają mnie do poduszkowca.
Rozsiadam się wygodnie na miejscu, które mi wskazują. Po paru minutach przyprowadzają resztę trybutów. Wzrokiem śledzę Libby. Tak to już niedługo Cię zabiję. To będzie najprzyjemniejsza rzecz, jaka mnie spotka w całym moim życiu. Przyprowadzają również Chrisa, który siada obok niej. Nie będę się tam patrzyć, nie chcę skrzyżować na razie naszych spojrzeń. Wiem, to mogą być ostatnie chwile jego życia, albo mojego.
„Postąpię właściwie”? Chodzi mu o to, że zginę, żeby mój przyjaciel żył, albo znajdę jakiś inny sposób by zachować przy życiu jego i mnie. Bardzo trudne, owszem. Ja nie dam rady?
Mimowolnie spoglądam na przyjaciela. Nie chcę na niego patrzeć, to powoduje częste zmiany zdania u mnie, ale cóż. Patrzę w jego piękne niebieskie niczym ocean oczy. Czemu ja taka jestem? Gwałtownie odwracam wzrok.
— Wysuń rękę — Podchodzi do mnie jakaś baba.
Wykonuję polecenie. Wbija mi jakąś strzykawkę pod skórę.
— Co to? — Pytam.
— Twój lokalizator — odpowiada i idzie dalej.
Niech będzie i tak, lokalizator. Szkoda by było, gdyby zgubili swoich ulubieńców podczas tych „żniw”.
Poduszkowiec pomału unosi się w górę. Obok mnie siedzi dziewczyna z dwunastki i chłopak z dziesiątki.
Zamykam oczy i jeszcze raz przypominam sobie brata. Braciszku, obiecałam Ci, że wygram, że się nigdy nie zmienię. Ty obiecałeś mi, że wrócisz. To były puste słowa, zwykłe kłamstwo? Nie, nie da się tego przewidzieć. Niestety ja też chyba nie dotrzymam słowa. Zobaczymy, jak to wyjdzie na arenie. Chris to nasz najlepszy przyjaciel, zawsze traktowaliśmy go, jak naszego braciszka. Muszę go ocalić, ale najpierw się zemszczę. To jest dla mnie najważniejsze.
Otwieram oczy. Jestem już bardziej spokojna.  Muszę jedynie skupić się na swoim celu, a na pewno go osiągnę. Muszę wymordować dwudziestu trzech trybutów, włącznie ze sobą. Nic trudnego.
Po czterdziestu minutach dolatujemy na miejsce. Strażnicy Pokoju odprowadzają mnie do jakiegoś pomieszczenia. Czeka już tam na mnie Grim, który przyleciał osobnym poduszkowcem razem z innymi stylistami.
— Załóż to. — Podaje mi kawałek jakiegoś materiału.
Zielona kurtka dwuwarstwowa. Idealna na ciężkie warunki pogodowe. Dopiero, kiedy cylindry wywiozą nas na górę dowiadujemy się, jaka jest arena. Styliści mogą jedynie strzelać, co się na niej znajduje.
Siadam jeszcze chwilę. Spoglądam naprzemiennie to na Grimma, to na cylinder znajdujący się za nim. Spinam włosy w luźnego koka.
— Bez względu na decyzję pamiętaj, że wszyscy jesteśmy z tobą. Swoją już Chris podjął, teraz ty podejmij własną. Postąpisz właściwie — znowu powtarza te końcowe dwa irytujące wyrazy.
— Oczywiście — odpowiadam przewracając oczami.
— 60 sekund! — Odzywa się komputerowy głos.
Mocno przytulam Grima. Ma rację, ale...
— Nie daj się pochłonąć zemście. To nie ona jest najważniejsza. — Odsuwa mnie lekko od siebie, żeby spojrzeć prosto w moje oczy.
— Dobrze. — Uśmiecham się.
— 30 sekund!
Zbliżam się do kapsuły. Odwracam się do tyłu niepewnie.
— 10 sekund!
Nie ma czasu się dłużej zastanawiać i patrzeć na stylistę. Wchodzę do tego cylindra, który zamyka się za mną.
— Dziękuję za wszystko — mówię.
— Zawsze pamiętaj, kim jesteś — dodaje pod koniec Grim.
Platforma zaczyna podnosić mnie do góry. Zaraz ujrzę tą „śmiertelną pułapkę”, z której jedynym wyjściem jest wygrana. Nie ma stąd ucieczki.
Blask oślepia mnie na chwilę. Pomału oczy przyzwyczajają się do światła. Rozglądam się po arenie. Wszyscy stoją na wiszących mostach. Róg Obfitości jest przed nami na wielkiej podtrzymującej go skale. Po obu stronach mostu jest przepaść chyba bez dna. Biegnie się do Rogu, chwyta przedmioty i ucieka swoimi mostami. Jak ma się miecz, albo siekierę można komuś odciąć liny podtrzymujące most i trybut spada. Dość ciekawie. Dalej co my tu mamy... Każdy most prowadzi do innego terenu. Są tutaj piaski pustyni, lodowce, lasy, góry itd. Ładnie zrobione.
Plan jest taki, chwycić byle jaką broń i mordować na starcie. Tak zawsze robimy. Zemsta owszem będzie, ale mam teraz o wiele ważniejszy cel. Muszę ocalić Chrisa.
— Rozpoczynamy 72 Głodowe Igrzyska. Życzymy pomyślnych Igrzysk i niech los zawsze wam sprzyja!
Żadnych wątpliwości. Zero lęku. Trudno dotrzymać obietnicy danej bratu, bo to jest ważniejsze. Moje postanowienie. On musi żyć.
— 3...
— 2...
— 1...
Choćby nie wiem co! Kosztuje mnie to życie, czy nie. Nieważne. Coś wymyślę, a jak nie będzie wyjścia to wiadomo. Ustawiam się w pozycji idealnej do biegu.
— Gong!!!              START!!!