środa, 12 listopada 2014

Rozdział 4: Jestem najlepsza

Znowu ten sam koszmar. Budzę się zalana zimnym potem. Nie ma co się już kłaść. Po co mi ta powtórka? Jest co noc...
Wchodzę pod prysznic, jak zawsze naciskam ten sam przycisk. Dzisiaj treningi.
Gdy opuszczam łazienkę, przy moim łóżku zauważam strój treningowy podobny do tego, który noszę w jedynce. Szybko go zakładam i idę do jadalni. Zjem sobie tosty z dżemem i popiję herbatą, a co tam zaszaleję.
Usadawiam się wygodnie na krześle i zaczynam jeść. Nie wiem czemu, ale jakoś nie chcę nikogo teraz spotkać. Zjem sama śniadanie i mimo wszystko sama pójdę na trening.
Po skończonym śniadaniu wsiadam do windy. Kiedy docieram na miejsce, rozglądam się po ogromnej hali. Jest trochę większa od tej w moim dystrykcie, ale to niewielka różnica. Chcę się od stresować. Podchodzę po kolei do każdego stoiska. Rozpalanie ogniska, rozpoznawanie roślin i kamuflaż. Rzut oszczepem, nożem, toporkiem, strzelanie z łuku, walka wręcz siekierą, mieczem, oszczepem i trójzębem. Teraz bieg i gimnastyka. Wspinaczka po linie, siatce i przejście trzymając się rękami obręczy. Wszystko idzie pięknie.
Siadam chwilę, żeby odsapnąć i w tym momencie zaczynają się schodzić inni trybuci. Ustawiamy się dystryktami od jedynki z prawej po dwunastkę z lewej, w pół okręgu. Na samym środku stoi Atala i opowiada o zasadach panujących na sali. Możemy korzystać ze wszystkich stoisk, ale tylko jak jest instruktor, nie wolno nam wywoływać bójek, mówiąc to patrzy na nas.
Po poznaniu zasad wszyscy się rozchodzą, żeby ćwiczyć. Ja już mam to z głowy. Przechadzam się po sali, aby być jak najdalej od Chrisa. Idę i rozglądam się. Jest moja ofiara... Libby. Zatłukłabym ją najchętniej teraz. Poczekam jednak do tej areny, żeby jej kochaś to widział. Po wygranej spojrzę mu głęboko w oczy i go wyśmieję. Radzi sobie przeciętnie z siekierą w końcu w jej dystrykcie są w większości drzewa, więc powinna umieć coś więcej.
Dalej widzę trzymających się razem świrusów z dziesiątki. Dłuższe patrzenie na nich wywołuje we mnie dziwny niepokój. Jednak nie okazuję tego i idę dalej.
Dzieciaki z dwunastki widać, że nic nie umieją. Zginą na starcie w rzezi jaką urządzimy, to jest pewne.
Czuję, jak ktoś mocno ściska mnie za ramię. Wyrywam się i odwracam. Nie, akurat to musi być Chris.
— Co się dzieje? — Pyta.
Widzi, że jest coś nie tak, jednak nie chcę teraz o tym rozmawiać.
— Nic — odpowiadam krótko.
— Jasne. — Przewraca oczami.
— Chcę zostać sama. — Oznajmiam i odchodzę.
Przyjaciel jednak nie daje za wygraną. Łapie mnie za rękę i mocno przyciąga do siebie. Ledwo udaje mi się wyrwać, gdyż jest bardzo silny.
— Daj mi spokój! — Krzyczę.
Odwracam się ponownie i idę. Błądzę tak po sali jeszcze jakiś czas. Dobrze, że jednak się poddał.
— Hej — słyszę za sobą męski głos.
Przekręcam głowę do tyłu. Stoi tam chłopak z czwórki.
— Cześć — odpowiadam.
— Jestem Mike. — Mówiąc podaje mi rękę.
— Lisa. — Ściskam jego dłoń.
— Chodź Alex. — Kiwa ręką w stronę jakiejś blondynki.
— Hej — mówi niepewnie.
— Cześć. — Podaję jej dłoń.
— Jestem Alex.
— A ja Lisa. — Uśmiecham się.
— Więc będziemy sojusznikami? — Pyta.
— Chyba tak. Jesteście zawodowcami z czwórki? — Dopytuję, chcąc mieć pewność, że byli od dziecka przygotowywani do walki.
— Tak akurat my byliśmy szkoleni — odpowiada blondynka.
— Świetnie — mówię.
— Wybieramy się do stoiska z trójzębem, idziesz z nami? — Zadają kolejne pytanie.
— Nie dzięki. Na razie się przyjrzę tej niby „konkurencji” — mówię z nutką drwiny w głosie.
— Nie widzę tu żadnej konkurencji. No może ta dziewczyna z siódemki. — Wskazuje palcem na Libby.
— Dobra idę,  zobaczymy się na lunchu — oznajmiam oschle.
Wspomina te idiotkę, na samą myśl o niej gotuje się we mnie.
Nie wiem, co mam robić. Spoglądam na organizatorów, którzy pewnie są zdziwieni, że nie ćwiczę. Nie było ich, jak przyszłam, więc przegapili mój trening, trudno ich strata. Swoje umiejętności pokażę po lunchu, na ocenie indywidualnej, albo jutro, żeby postraszyć te naiwne dzieci.
Zwołują nas na lunch. Wszyscy siadają razem przy stołach. Nie mam ochoty teraz na żadne towarzystwo. Powiedziałam, co prawda tym z czwórki, że spotkamy się na lunchu tylko po to, żeby się odczepili. Siadam przy pierwszym lepszym stole i zaczynam jeść. Nie zwracam uwagi na innych.
Kątem oka przyglądam się trybutom siedzącym przy stole „zawodowców”. Niespecjalnie chce mi się tam siedzieć. Spostrzegam, że lustrują mnie na wylot. Szczerze? Mam to gdzieś.
Zjadam dość szybko i idę na salkę. Wyładuję swoją złość. Znowu zaczynam od ogniska, potem walka, a kończę gimnastyką. Wszystko od A do Z. Organizatorzy zdumieni obserwują każdy mój ruch. Żadna broń nie jest mi obca. Niby na czym ja spędziłam połowę  mojego życia? Trenowałam każdą możliwą bronią. Było niekiedy ciężko. Robiłam to wszystko dla obietnicy danej bratu. Oszczepem rzucam siedząc, leżąc z zamkniętymi i otwartymi oczami. Podobnie z nożami i toporkami, z łuku również strzelam w serce i przebijam kukłę. Walka, na początku zwykłe kukły. Obcinam im głowy, ręce, trafiam w serce i przebijam na wylot. Potem trenerzy. Ten, który się podświetli atakuje. Jest tylko siedmiu? Co tak mało... Zaczynam z siekierą, najpierw ten z tyłu, dostaje z łokcia w brodę i kończy z siekierką wbitą w kask. Tego z prawej strony przerzucam przez plecy i wbijam broń w serce. Reszta idzie jak z bicza strzelił. Pokazuję zwinność walcząc oszczepem i trójzębem. Ostre ataki siekiery i miecza. Potem gimnastyka. Jestem bardzo elastyczna. Wspinaczki to żaden problem.
Organizatorzy nie mogą się napatrzeć. Widzę w ich oczach strach, ale też zdumienie. Odwracam się. Oczy wszystkich trybutów zwrócone są na mnie, najwyraźniej jestem tak pochłonięta pokazywaniem swoich umiejętności, że nie zauważam, kiedy wszyscy się tu pojawiają. Dzieci się trzęsą, innym drżą kolana. Wiedzą, że nie mają ze mną szans i szybko zginą. Ten strach opanowuje ich. Nawet tych z dwójki i czwórki. Tak, myśleli pewnie o wygranej, jak wszyscy niby „zawodowcy", a tu proszę taka dziewczyna z jedynki umie wszystko. Ta złość, zazdrość i strach w jednym. Nie powinni pokazywać tych uczuć, tylko być bezwzględni. Nie rozumieją tego. Noszą tytuł „zawodowca”, bo są wytrenowani, ale trzęsą się na mój widok. Kozaczą przy innych pokazując umiejętności. Jak ja pokazuję. co potrafię uśmieszki z ich twarzy znikają. Żałosne.
Dostrzegam również Chrisa. On jako jedyny się nie boi. Stoi normalnie i patrzy na mnie. Nie potrzebuję sojuszników, gdyby nie to automatyczne ustawienie jedynka i dwójka zawsze razem oraz tylko wyszkoleni z czwórki, nie szukałabym sojuszu. W sumie ja nie szukam, tylko oni. Boją się mnie i wiem, że za wszelką cenę będą chcieli przekonać moją osobę.
Stoimy tak jeszcze krótką chwilę. Męczy mnie to, więc trochę zdyszana podchodzę i krzyczę:
— Nie macie co do roboty?
Posyłam im również mordercze spojrzenie. Od razu się rozchodzą, ale nogi nadal mają jak z waty. Paru strach całkowicie paraliżuje. O mało co nie wybucham śmiechem. Ledwo się powstrzymuję. Dzieciaki odzyskują jakoś władzę nad ciałami i zwiewają.
Omijam zawodowców ocierając się o ramię Chrisa i idę dalej. Siadam i opieram się o ścianę przy wyjściu. To koniec mojego treningu. Gdyby to był dom, nie odpuszczałabym, jednakże jestem w stolicy Panem, a więc mogę zrobić sobie przerwę.
Atala, która na początku omawiała nam zasady, oznajmia koniec treningu. Jako pierwsza opuszczam salę i wchodzę do windy. Wjeżdżam na swoje piętro. Idę od razu do pokoju. Nie jestem głodna, więc po co będę na siłę wciskać w siebie kolację? To bez sensu.
Przemywam się, wkładam pidżamę i kładę na łóżku. Patrzę w sufit. Wyobrażam sobie brata. Był silny, wielki i dobry.
Słyszę lekkie skrzypnięcie drzwi. To znak, że ktoś niepostrzeżenie próbuje wejść do mojego pokoju. Od razu rzucam się na niego. To Dominic.
— Kochanie, spokojnie — mówi.
Schodzę z niego i wracam na łóżko. On kładzie się obok mnie.
— Przepraszam.
— Nie masz za co — odpowiada.
Wtulam się w niego i momentalnie zasypiam.