Zostaję
odprowadzona do swojego pokoju, gdzie czekam na swoich rodziców. Nie trwa
to długo, gdzieś tak po pięciu minutach przychodzą.
— Córciu
coś ty najlepszego zrobiła — mówi matka.
— Dobrze
wiesz, że musiałam to zrobić. Ona była jeszcze dzieckiem — odpowiadam.
— Mogła
się zgłosić jakaś inna dziewczyna. Stało ich tam sporo. Dlaczego akurat ty? — Pyta zapłakana.
— Dobrze
wiesz, dlaczego. Obiecałam to Stevenowi i właśnie dotrzymuję słowa. Nie martwcie
się ja tu wrócę — uśmiecham się.
Zdążam
ich jeszcze tylko uściskać, gdyż za chwilę zostają wyprowadzeni przez strażników pokoju.
Siedzę tak jeszcze chwilę, kiedy do moich uszu dociera dźwięk otwieranych drzwi. Do pokoju wchodzą Johanna i Amy z rodzicami. Dziewczynce zalanej łzami udaje się jedynie wydusić:
— Dziękuję... i ja... ja... przepraszam.
— Nie
masz za co przepraszać. Nie pozwolę iść Ci na śmierć. Bez problemu to wygram —
uśmiecham się lekko.
Przyjaciółka
rzuca mi się na szyję.
— Dzięki, że ją uratowałaś. Ale to ja się chciałam za nią zgłosić — mówi.
— Słuchaj, nie chcę żebyście zginęły. Wiem, że sobie poradzę — staram się uspokoić roztrzęsioną przyjaciółkę.
Znowu
Strażnicy wchodzą do pokoju i ich wyprowadzają.
No nic, teraz pozostaje mi tylko
czekać na Agnes. Oby nie długo. Nasz dystrykt jest bardzo blisko Kapitolu tak
jak drugi, więc my i dwójka zawsze przyjeżdżamy jako pierwsi.
Przyglądam się ostatni raz mojemu zdjęciu z bratem. Ostatniemu zdjęciu, zanim
zginął podczas Igrzysk.
Opiekunka wbiega do mojego pokoju, łapie mnie
za rękę i wyprowadza. Chris stoi za drzwiami. Może by jednak przestała mnie
tak szarpać. Czy ja jestem dzieckiem, żeby iść z nią za rączkę. Wyrywam jej
dłoń i idę dalej, idę patrząc się na przyjaciela.
Wsiadamy do samochodu,
który wiezie nas prosto do pociągu. Mamy masę odprowadzających z całego
dystryktu. Wiwatują na naszą cześć. Agnes podekscytowana opowiada nie wiem o
czym. Nie słucham jej. Mogłaby kiedyś zamknąć tą gębę. Tylko przewraca tym
jęzorem. Ciekawe czy wszyscy w tym Kapitolu są tacy wygadani jak ona.
Wsiadamy
do pociągu ostatni raz machając tłumowi ludzi z jedynki. Za jakieś 2 godziny
będziemy w stolicy. Rozglądam się po wszystkich wagonach. Jestem przyzwyczajona
do luksusów w końcu nasz dystrykt jest najbogatszym dystryktem w całym Panem.
Potem jest dystrykt drugi itd. Najbiedniejsze są dziesiąty, jedenasty i
dwunasty. Oni pewnie będą zdziwieni tym przepychem. Nas zbytnio to nie rusza.
Normalne warunki domowe. Tylko my i dwójka mamy sale treningowe ponoć podobne
do tych w Kapitolu przygotowujące trybutów. W czwórce tylko bogaci mogą sobie
pozwolić na treningi dzieci w specjalnej sali. Dlatego tam są zawodowcy, ale w
porównaniu do nas gdzie są wszyscy, jest ich w czwartym dystrykcie garstka.
Rozsiadamy się wygodnie i czekamy, aż przyjdzie nasz mentor. Zwycięzców jest u
nas i w dwójce dużo. Mój chłopak jest trenerem na sali. Każdy nowy zwycięzca
zajmuje się trenowaniem innych, szkolących się na wojowników. Trzy lata temu
zaledwie zwyciężył. Teraz to ja wygram. Ciekawe więc, kto jest naszym mentorem.
Otwierają się drzwi sąsiedniego wagonu i wchodzi piękny, umięśniony brunet o
niebieskich oczach.
— No
proszę, proszę kogo my tu mamy — mówi spoglądając na mnie.
— No, no kto jest naszym mentorem — uśmiecham się złowieszczo.
— No
dobra pokażę wam innych trybutów. Chodźcie. — skinieniem dłoni przywołuje nas do siebie, a potem zaprowadza nas do innego wagonu.
Dominic wygodnie rozsiada się na fotelu, a ja siadam mu na
kolanach i oglądamy pozostałych przeciwników.
Na samym początku pokazują
nas. Potem pojawia się para z dwójki, oszałamiająca brunetka Eleanor
Rogers i dość umięśniony blondyn Leon
Jefferson. Oboje ochotnicy. Z trójki to jakieś przestraszone bachory. Dalej, jak
widać z czwórki zawodowcy, blondynka o niebieskich oczach Alex Grant i
czarnowłosy przystojniak Mike Powell. Oboje się zgłosili. Nie liczą się dla
mnie inni, chcę widzieć, kto jest z siódmego dystryktu. Pewna siebie brunetka
Libby Walsh i brunet o świetnym uśmiechu Ben Farris. Mentor mówi mi, że
Libby jest dziewczyną tego kretyna z siódemki, który zamordował mego brata. Za
wszelką cenę zabiję tę idiotkę na jego oczach. Będzie cierpiała jak najdłużej.
On odebrał mi brata, a ja mu odbiorę ukochaną. Uczciwie to wygląda. Z
dziesiątki jacyś pomyleńcy, cała czarna i mroczna Jasmine Martin i również
calusieńki czarny chłopak, Blake Walker. Wyglądają na chorych psychicznie i
oczywiście oboje ochotnicy. Z dystryktu, którego nie dopuszczają do broni,
który nie ma własnych sal treningowych. Tak oni
muszą mieć coś nie po kolei w głowach. Ostatni dystrykt dwunasty jakieś
dzieciaki. Mała brunetka Samantha Black i Ryan Barkley.
— Najlepiej
zawrzyjcie sojusz tak jak zawsze z trybutami z dwójki i czwórki — mówi Dominic.
Nie zamierzam w tej chwili go słuchać. Wstaję i udaję się swojego przedziału. Rzucam się na łóżko i patrzę w sufit. Jestem
najsilniejsza, wytępię każdego. Już wyobrażam sobie jak torturuję Libby, jej
cierpienie i ostatnie tchnienia. Potem wracam, patrzę w oczy jej mentorowi i
zarazem kochasiowi. Uśmiecham się szeroko i mówię: „To za mojego braciszka”.
Piękne marzenia, które się za parę dni spełnią. Już się nie mogę doczekać.
Zaszczytem jest branie udziału w Igrzyskach dla trybutów z jedynki to fakt.
Mimo to ja szczerze ich nienawidzę. Odebrały mi brata. Tam też muszę sprawę
załatwić, zanim wyjadę. Ponoć główny organizator będzie ten sam, co pięć lat
temu.
— Lisa — słyszę kogoś za drzwiami.
— Co? — Pytam zirytowana.
— Zaraz
będziemy w stolicy Panem, chodź — oznajmia Agnes.
Szybko
ta podróż minęła. Bez ociągania się wychodzę ze swojego przedziału, a następnie kieruję się w stronę wyjścia z pociągu. Staję przy Chrisie, który przyszedł przede mną.
— Nie
musiałeś się zgłaszać za tego chłopca. Zrobiłby to ktoś inny — mówię.
— Wiem, ale zrobiłem to ze względu na ciebie, żebyś wygrała — wzdycha ciężko.
— Nie
wierzysz we mnie? Nikt we mnie nie wierzy poza zmarłym bratem?! — Oburzam się.
— Nie, to nie tak. Po prostu źle wszyscy znieśliśmy jego śmierć. Za twoją załamałbym
się ja, Dominic i twoi rodzice. Tak przynajmniej będę pewny. — Chłopak błądzi wzrokiem wszędzie, byleby nie spotkać się z moim pretensjonalnym spojrzeniem.
—Umiem
walczyć wszystkim. Dam radę, a tak zginiesz. Pomyślałeś w ogóle jak się będziemy
czuć, gdy ty zginiesz? — Pytam.
— Nie, to była szybka i odruchowa reakcja. Zginę to trudno. Ty musisz wygrać i ja
już tego dopilnuję. — Tym razem spogląda na mnie, ale tylko przez ułamek sekundy.
— Denerwujesz
mnie. — Odsuwam się od niego.
Widać już tunel, pociąg powoli zwalnia. Przychodzi
Agnes, zjawia się też Dominic. Stoimy przed wejściem gotowi do opuszczenia pociągu. Drzwi pomału się
uchylają. Widok mnie poraża, dosłownie. Wysiadamy, łapiemy się z przyjacielem
za ręce i podnosimy je do góry.
Następnie idziemy do wielkiego wieżowca nie
zważając na szalejący tłum dziwadeł. Niech myślą, że jesteśmy pewni siebie i nieustraszeni. Nic nie jest w stanie przykuć
naszej uwagi. Niczego się nie boimy.
Wchodzimy do środka i wjeżdżamy windą na
nasze piętro. Wystarczy nacisnąć cyfrę dystryktu, a winda zawozi nas na odpowiednie piętro. Jak na razie tylko my
dojechaliśmy. Zaraz powinni się zjawić trybuci z dwójki.
— Macie
czas na odpoczynek. Jutro jest parada trybutów — mówi entuzjastycznie opiekunka.
Pewnym krokiem idę za akwosą, która ma za zadanie odprowadzić mnie do mojego pokoju. Pospieszam ją, żeby jak najszybciej odseparować się od wszystkich, a zwłaszcza od tej piskliwej wariatki. Wnętrze pomieszczenia wygląda trochę inaczej niż te w moim domu, ale jest równie bogate. Naciskam na tablicy przed szafą jakie ubranie chcę i ono już się pojawia.
Jestem zmęczona, więc wybieram pidżamę i idę pod prysznic. Jest w nim dużo różnych przycisków. Naciskam biały. Spada na mnie ciepła woda i jakiś biały puch. Gąbki starannie wcierają go we mnie, a następnie suszarki dokładnie osuszają. Przebieram się w pidżamę, którą wcześniej wybrałam i kładę się.
To dość dziwny dzień. W końcu po paru minutach zasypiam.
Pewnym krokiem idę za akwosą, która ma za zadanie odprowadzić mnie do mojego pokoju. Pospieszam ją, żeby jak najszybciej odseparować się od wszystkich, a zwłaszcza od tej piskliwej wariatki. Wnętrze pomieszczenia wygląda trochę inaczej niż te w moim domu, ale jest równie bogate. Naciskam na tablicy przed szafą jakie ubranie chcę i ono już się pojawia.
Jestem zmęczona, więc wybieram pidżamę i idę pod prysznic. Jest w nim dużo różnych przycisków. Naciskam biały. Spada na mnie ciepła woda i jakiś biały puch. Gąbki starannie wcierają go we mnie, a następnie suszarki dokładnie osuszają. Przebieram się w pidżamę, którą wcześniej wybrałam i kładę się.
To dość dziwny dzień. W końcu po paru minutach zasypiam.