środa, 12 listopada 2014

Rozdział 2: Jadę po zwycięstwo

Zostaję odprowadzona do swojego pokoju, gdzie czekam na swoich rodziców. Nie trwa to długo, gdzieś tak po pięciu minutach przychodzą.
— Córciu coś ty najlepszego zrobiła — mówi matka.
— Dobrze wiesz, że musiałam to zrobić. Ona była jeszcze dzieckiem — odpowiadam.
— Mogła się zgłosić jakaś inna dziewczyna. Stało ich tam sporo. Dlaczego akurat ty? — Pyta zapłakana.
— Dobrze wiesz, dlaczego. Obiecałam to Stevenowi i właśnie dotrzymuję słowa. Nie martwcie się ja tu wrócę — uśmiecham się.
Zdążam ich jeszcze tylko uściskać, gdyż za chwilę zostają wyprowadzeni przez strażników pokoju. Siedzę tak jeszcze chwilę, kiedy do moich uszu dociera dźwięk otwieranych drzwi. Do pokoju wchodzą Johanna i Amy z rodzicami. Dziewczynce zalanej łzami udaje się jedynie wydusić:
— Dziękuję... i ja... ja... przepraszam.              
— Nie masz za co przepraszać. Nie pozwolę iść Ci na śmierć. Bez problemu to wygram — uśmiecham się lekko.
Przyjaciółka rzuca mi się na szyję.
— Dzięki, że ją uratowałaś. Ale to ja się chciałam za nią zgłosić — mówi.
— Słuchaj, nie chcę żebyście zginęły. Wiem, że sobie poradzę — staram się uspokoić roztrzęsioną przyjaciółkę.
 Znowu Strażnicy wchodzą do pokoju i ich wyprowadzają.
No nic, teraz pozostaje mi tylko czekać na Agnes. Oby nie długo. Nasz dystrykt jest bardzo blisko Kapitolu tak jak drugi, więc my i dwójka zawsze przyjeżdżamy jako pierwsi. Przyglądam się ostatni raz mojemu zdjęciu z bratem. Ostatniemu zdjęciu, zanim zginął podczas Igrzysk.
Opiekunka wbiega do mojego pokoju, łapie mnie za rękę i wyprowadza. Chris stoi za drzwiami. Może by jednak przestała mnie tak szarpać. Czy ja jestem dzieckiem, żeby iść z nią za rączkę. Wyrywam jej dłoń i idę dalej, idę patrząc się na przyjaciela.
Wsiadamy do samochodu, który wiezie nas prosto do pociągu. Mamy masę odprowadzających z całego dystryktu. Wiwatują na naszą cześć. Agnes podekscytowana opowiada nie wiem o czym. Nie słucham jej. Mogłaby kiedyś zamknąć tą gębę. Tylko przewraca tym jęzorem. Ciekawe czy wszyscy w tym Kapitolu są tacy wygadani jak ona.
Wsiadamy do pociągu ostatni raz machając tłumowi ludzi z jedynki. Za jakieś 2 godziny będziemy w stolicy. Rozglądam się po wszystkich wagonach. Jestem przyzwyczajona do luksusów w końcu nasz dystrykt jest najbogatszym dystryktem w całym Panem. Potem jest dystrykt drugi itd. Najbiedniejsze są dziesiąty, jedenasty i dwunasty. Oni pewnie będą zdziwieni tym przepychem. Nas zbytnio to nie rusza. Normalne warunki domowe. Tylko my i dwójka mamy sale treningowe ponoć podobne do tych w Kapitolu przygotowujące trybutów. W czwórce tylko bogaci mogą sobie pozwolić na treningi dzieci w specjalnej sali. Dlatego tam są zawodowcy, ale w porównaniu do nas gdzie są wszyscy, jest ich w czwartym dystrykcie garstka.
Rozsiadamy się wygodnie i czekamy, aż przyjdzie nasz mentor. Zwycięzców jest u nas i w dwójce dużo. Mój chłopak jest trenerem na sali. Każdy nowy zwycięzca zajmuje się trenowaniem innych, szkolących się na wojowników. Trzy lata temu zaledwie zwyciężył. Teraz to ja wygram. Ciekawe więc, kto jest naszym mentorem. Otwierają się drzwi sąsiedniego wagonu i wchodzi piękny, umięśniony brunet o niebieskich oczach.
— No proszę, proszę kogo my tu mamy — mówi spoglądając na mnie.
— No, no kto jest naszym mentorem — uśmiecham się złowieszczo.
— No dobra pokażę wam innych trybutów. Chodźcie. — skinieniem dłoni przywołuje nas do siebie, a potem zaprowadza nas do innego wagonu.
Dominic wygodnie rozsiada się na fotelu, a ja siadam mu na kolanach i oglądamy pozostałych przeciwników.
Na samym początku pokazują nas. Potem pojawia się para z dwójki, oszałamiająca brunetka Eleanor Rogers  i dość umięśniony blondyn Leon Jefferson. Oboje ochotnicy. Z trójki to jakieś przestraszone bachory. Dalej, jak widać z czwórki zawodowcy, blondynka o niebieskich oczach Alex Grant i czarnowłosy przystojniak Mike Powell. Oboje się zgłosili. Nie liczą się dla mnie inni, chcę widzieć, kto jest z siódmego dystryktu. Pewna siebie brunetka Libby Walsh i brunet o świetnym uśmiechu Ben Farris. Mentor mówi mi, że Libby jest dziewczyną tego kretyna z siódemki, który zamordował mego brata. Za wszelką cenę zabiję tę idiotkę na jego oczach. Będzie cierpiała jak najdłużej. On odebrał mi brata, a ja mu odbiorę ukochaną. Uczciwie to wygląda. Z dziesiątki jacyś pomyleńcy, cała czarna i mroczna Jasmine Martin i również calusieńki czarny chłopak, Blake Walker. Wyglądają na chorych psychicznie i oczywiście oboje ochotnicy. Z dystryktu, którego nie dopuszczają do broni, który nie ma własnych sal treningowych. Tak oni muszą mieć coś nie po kolei w głowach. Ostatni dystrykt dwunasty jakieś dzieciaki. Mała brunetka Samantha Black i Ryan Barkley.
— Najlepiej zawrzyjcie sojusz tak jak zawsze z trybutami z dwójki i czwórki — mówi Dominic.
Nie zamierzam w tej chwili go słuchać. Wstaję i udaję się swojego przedziału. Rzucam się na łóżko i patrzę w sufit. Jestem najsilniejsza, wytępię każdego. Już wyobrażam sobie jak torturuję Libby, jej cierpienie i ostatnie tchnienia. Potem wracam, patrzę w oczy jej mentorowi i zarazem kochasiowi. Uśmiecham się szeroko i mówię: „To za mojego braciszka”. Piękne marzenia, które się za parę dni spełnią. Już się nie mogę doczekać. Zaszczytem jest branie udziału w Igrzyskach dla trybutów z jedynki to fakt. Mimo to ja szczerze ich nienawidzę. Odebrały mi brata. Tam też muszę sprawę załatwić, zanim wyjadę. Ponoć główny organizator będzie ten sam, co pięć lat temu.
— Lisa — słyszę kogoś za drzwiami.
— Co? — Pytam zirytowana.
— Zaraz będziemy w stolicy Panem, chodź — oznajmia Agnes.
Szybko ta podróż minęła. Bez ociągania się wychodzę ze swojego przedziału, a następnie kieruję się w stronę wyjścia z pociągu. Staję przy Chrisie, który przyszedł przede mną.
— Nie musiałeś się zgłaszać za tego chłopca. Zrobiłby to ktoś inny — mówię.
— Wiem, ale zrobiłem to ze względu na ciebie, żebyś wygrała — wzdycha ciężko.
— Nie wierzysz we mnie? Nikt we mnie nie wierzy poza zmarłym bratem?! — Oburzam się.
— Nie, to nie tak. Po prostu źle wszyscy znieśliśmy jego śmierć. Za twoją załamałbym się ja, Dominic i twoi rodzice. Tak przynajmniej będę pewny. — Chłopak błądzi wzrokiem wszędzie, byleby nie spotkać się z moim pretensjonalnym spojrzeniem.
—Umiem walczyć wszystkim. Dam radę, a tak zginiesz. Pomyślałeś w ogóle jak się będziemy czuć, gdy ty zginiesz? — Pytam.
— Nie, to była szybka i odruchowa reakcja. Zginę to trudno. Ty musisz wygrać i ja już tego dopilnuję. — Tym razem spogląda na mnie, ale tylko przez ułamek sekundy.
— Denerwujesz mnie. — Odsuwam się od niego.
Widać już tunel, pociąg powoli zwalnia. Przychodzi Agnes, zjawia się też Dominic. Stoimy przed wejściem gotowi do opuszczenia pociągu. Drzwi pomału się uchylają. Widok mnie poraża, dosłownie. Wysiadamy, łapiemy się z przyjacielem za ręce i podnosimy je do góry.
Następnie idziemy do wielkiego wieżowca nie zważając na szalejący tłum dziwadeł. Niech myślą, że jesteśmy pewni siebie i nieustraszeni. Nic nie jest w stanie przykuć naszej uwagi. Niczego się nie boimy.
Wchodzimy do środka i wjeżdżamy windą na nasze piętro. Wystarczy nacisnąć cyfrę dystryktu, a winda zawozi nas na odpowiednie piętro. Jak na razie tylko my dojechaliśmy. Zaraz powinni się zjawić trybuci z dwójki.
— Macie czas na odpoczynek. Jutro jest parada trybutów — mówi entuzjastycznie opiekunka.
Pewnym krokiem idę za akwosą, która ma za zadanie odprowadzić mnie do mojego pokoju. Pospieszam ją, żeby jak najszybciej odseparować się od wszystkich, a zwłaszcza od tej piskliwej wariatki. Wnętrze pomieszczenia wygląda trochę inaczej niż te w moim domu, ale jest równie bogate. Naciskam na tablicy przed szafą jakie ubranie chcę i ono już się pojawia.
Jestem zmęczona, więc wybieram pidżamę i idę pod prysznic. Jest w nim dużo różnych przycisków. Naciskam biały. Spada na mnie ciepła woda i jakiś biały puch. Gąbki starannie wcierają go we mnie, a następnie suszarki dokładnie osuszają. Przebieram się w pidżamę, którą wcześniej wybrałam i kładę się.
To dość dziwny dzień. W końcu po paru minutach zasypiam.