Wczesny ranek. Wszyscy gromadzą się w centrum Kapitolu
przy ogromnym ekranie i oglądają drugi dzień zmagań trybutów. Zawodowcy jeszcze
śpią, ale na innym terytorium coś się dzieje. Zbliżenie całej akcji.
— Zobacz
Caesar para z dziesiątki świetnie się bawi — mówi drugi komentator.
— Owszem
spójrzcie na tą rządzę mordu — odpowiada.
Blake
pobił jakiegoś czternastoletniego chłopaka z szóstego dystryktu. Jasmine z
ogromną satysfakcją okalecza biedaka. Przebijają na wylot jego ramię. Szkarłatna
krew spływa po ostrzu miecza. Zaczynają ją zlizywać pomału na oczach swojej
ofiary.
— To
paskudne, ale i wredne. — Szczerzą się komentatorzy.
Nieźle
się bawią. Wiadome, dlaczego są nazywani „świrusami”. Jednak to, co robią w tej
chwili nie jest najgorsze. Potem z premedytacją obdzierają chłopaka ze skóry.
Pomału ją smażą przy ognisku i zjadają. To jest ohydne. Tną resztę jego ciała
na małe kawałeczki. Zjadają go niemal całego, a krew biorą sobie do butelek. W
końcu gaszą ognisko i uradowani ruszają dalej.
— Więc kolejny do piachu. Zostało się jeszcze dwanaście. Teraz może pooglądamy
ekipę Libby? — Pyta Caesar.
— Bardzo
chętnie.
Przemierzają
doliny, łąki i lasy. Szukają ofiar. Została się szóstka zawodowców, jej
czteroosobowa ekipa oraz dwoje „świrów” z dziesiątki. Jak na razie jest nudno.
Tylko chodzą i chodzą. Przydałaby się wreszcie jakaś walka.
Teraz pokazują nam zawodowców. Ledwo wstają. Przybliżają obraz jeszcze trochę. Słychać dokładnie każde słowo przez nich wypowiadane.
Teraz pokazują nam zawodowców. Ledwo wstają. Przybliżają obraz jeszcze trochę. Słychać dokładnie każde słowo przez nich wypowiadane.
— Dobra
ruszamy dalej — oznajmia Lisa.
Wszyscy
się jej słuchają. To jest samica Alfa i nikt nie ma prawa się sprzeciwić. Widać
strach w oczach reszty jej sprzymierzeńców poza jednym chłopakiem z jej
dystryktu. On jest spokojny od samego wejścia na tę arenę. On chce wygrać, czy
już pogodzony jest ze śmiercią? Na Lisę stawiają pokaźne sumy. Co się dziwić,
zdobyła max punktów. Jest świetnie wyszkoloną zabójczynią. Jednak coś mi się
wydaje, że taka całkowicie pewna wygranej nie jest, jak podczas wywiadów.
Patrzy błagalnym i zarazem współczującym wzrokiem na Chrisa. Muszą być przyjaciółmi, albo na pewno się znają. Ona chyba będzie coś kombinować. Dostarczyli nam sporo emocji poprzedniego dnia. Dzisiaj na razie tylko jedna ofiara. Za mało się starają. Jeśli nie zaczną zabijać organizatorzy muszą się wtrącić.
Patrzy błagalnym i zarazem współczującym wzrokiem na Chrisa. Muszą być przyjaciółmi, albo na pewno się znają. Ona chyba będzie coś kombinować. Dostarczyli nam sporo emocji poprzedniego dnia. Dzisiaj na razie tylko jedna ofiara. Za mało się starają. Jeśli nie zaczną zabijać organizatorzy muszą się wtrącić.
— No
cóż mili państwo, póki co szukają się wzajemnie — oznajmia Caesar.
Kogo
oni chcą nabrać? Ten jego sztuczny uśmiech i zakłopotanie w oczach, kropelki
potu na czole mówią wszystko. Ściemnia. Sam nie wie, co oni robią. Oddalają się
od siebie z każdą chwilą. Przydałyby się jakieś smakowite tajemnice i romanse w
tym całym mordzie, którego tutaj nie widać. Publiczność robi się coraz
bardziej znudzona, a prezenterzy nie wiedzą, jak mają ich zapewniać o
zbliżających się walkach trybutów.
Patrzymy po sobie wszyscy tu zgromadzeni. Nie ma co robić, ani co oglądać, więc zaczynamy rozmawiać.
Patrzymy po sobie wszyscy tu zgromadzeni. Nie ma co robić, ani co oglądać, więc zaczynamy rozmawiać.
— Na
kogo obstawiacie? — Pytam.
— Jak
myślisz? Na Lisę! — Odpowiada jeden z rozmówców.
— Ja
tam na Chrisa — dopowiada inna rozmówczyni.
— Ja na Libby! — Kolejna osoba wykrzykuje.
Tyle
odmiennych zdań. Na dzieciątka z dwunastki nie stawia nikt. Co się dziwić? Małe, wychudłe, nie zadbane. Lepiej postawić pieniądze na tych, którzy mają
jakieś szanse. W kółko słychać tylko Lisa, Chris lub Libby. Nikt inny nie ma
prawa wygrać? Są nieźli to fakt, ale inni też coś potrafią. Mniej, jednak potrafią.
Zawsze mogą zabić ich na śnie. Najbardziej bym się uśmiała, gdyby wygrało
dziecko z dwunastki. Całe fortuny poszłyby w błoto.
Tak, jestem damą z Kapitolu, ale na niektórych rzeczach też się znam. Nie lubię plotkować o modzie, czy gwiazdach, jak wszyscy tutaj. Ja wolę porozmawiać o czymś ważnym. Przyćmili nas tymi Igrzyskami, żebyśmy zapomnieli o prawdziwych problemach. Mnie nie nabiorą i mam nadzieję, że kiedyś to się skończy. Co roku umierają dwadzieścia trzy niewinne dzieciaki. I za co? Za głupotę głowy państwa? Prezydenta Corionalisa Snowa. Nowa kadencja miała przynieść rozsądnego prezydenta, a nie kolejnego żądnego mordu dzieci psychola.
Nie mam zamiaru dłużej na to patrzeć. Bez słowa opuszczam rozbawione towarzystwo. Trzeba coś z tym zrobić. Nie mam takiej władzy i nie mogę dłużej patrzeć na cierpienia tych młodych ludzi. Od zawsze chcę to zmienić, ale nie udaje mi się. Wracam do domu i nie mam zamiaru pojawić się znowu, żeby oglądać tę masakrę.
Siedzę na ławce przed moim domem, gdy zauważam mentora dystryktu pierwszego. Odzywam się do niego:
Tak, jestem damą z Kapitolu, ale na niektórych rzeczach też się znam. Nie lubię plotkować o modzie, czy gwiazdach, jak wszyscy tutaj. Ja wolę porozmawiać o czymś ważnym. Przyćmili nas tymi Igrzyskami, żebyśmy zapomnieli o prawdziwych problemach. Mnie nie nabiorą i mam nadzieję, że kiedyś to się skończy. Co roku umierają dwadzieścia trzy niewinne dzieciaki. I za co? Za głupotę głowy państwa? Prezydenta Corionalisa Snowa. Nowa kadencja miała przynieść rozsądnego prezydenta, a nie kolejnego żądnego mordu dzieci psychola.
Nie mam zamiaru dłużej na to patrzeć. Bez słowa opuszczam rozbawione towarzystwo. Trzeba coś z tym zrobić. Nie mam takiej władzy i nie mogę dłużej patrzeć na cierpienia tych młodych ludzi. Od zawsze chcę to zmienić, ale nie udaje mi się. Wracam do domu i nie mam zamiaru pojawić się znowu, żeby oglądać tę masakrę.
Siedzę na ławce przed moim domem, gdy zauważam mentora dystryktu pierwszego. Odzywam się do niego:
— To
jest chore.
— Co
jest chore? — Pyta.
— Te
Igrzyska — odpowiadam.
— Dama z Kapitolu i tak się wyraża o głównej atrakcji? — Pyta opryskliwie.
Widzę
jego złość do mnie. Czuć ją na kilometr. Nic złego mu nie robię. Jestem inna niż ci durnie z tego żałosnego miasta. Chętnie bym się stąd wyniosła.
— Nie
wszyscy są tacy za jakich nas uważacie.
— Tak, a niby jacy? — parska śmiechem.
— Ja
brzydzę się Igrzyskami. Nie lubię oglądać śmierci tylu niewinnych dzieci, jednak nic
nie mogę z tym zrobić. — Spoglądam w niebo.
Dziwi się bardzo, widać to po jego minie. Nie chce tego okazywać i odwraca się do mnie plecami.
— Bo
w to uwierzę.
— Możesz
wierzyć lub nie. Nie będę cię przekonywać. Mówię tylko jak jest. Decyzja należy
do ciebie, czy twoim zdaniem powiedziałam prawdę czy też nie. — Weszłam do domu.
Jest mi
trochę smutna. Myśli, że jestem jakąś tępą lalą z Kapitolu. Wyglądam
normalnie. Nie tak, jak inni. Wkładam kolorowe sukienki, ale nie noszę kolorowych
peruk. Mam swoje naturalne kasztanowe włosy, trochę makijażu i jaskrawo
niebieską suknię. Wszyscy patrzą się na mnie trochę zdziwieni, ale nie dbam o
to. Jestem sobą i mam swoje zdanie. Oni to jakieś kolorowe marionetki Snowa.
Ten chłopak, co tu był kilka minut temu nie wygląda na głupiego. Jedynie dystrykt drugi przyłączył się do „nas”, a rebeliantów zostawił. Gdyby oni się zjawili na pewno by wygrali. Ale cóż, tak wyszło. Zbyt surową karę wybrano dla pokolenia zdrajców.
Wchodzę do łazienki, żeby zmyć z siebie codzienne brudy Kapitolu i kładę się spać.
Ten chłopak, co tu był kilka minut temu nie wygląda na głupiego. Jedynie dystrykt drugi przyłączył się do „nas”, a rebeliantów zostawił. Gdyby oni się zjawili na pewno by wygrali. Ale cóż, tak wyszło. Zbyt surową karę wybrano dla pokolenia zdrajców.
Wchodzę do łazienki, żeby zmyć z siebie codzienne brudy Kapitolu i kładę się spać.