czwartek, 13 listopada 2014

Rozdział 14: Podjęta decyzja

Słychać tylko krzyki Mike’a. Biegniemy z Chrisem, tak szybko, jak tylko możemy. Gdy jesteśmy już blisko, rozbrzmiewa wystrzał armatni. Gwałtownie stajemy. Patrzymy właśnie na naszego towarzysza z czwartego dystryktu. Widok jest ohydny, ma przebite serce gałęzią od drzewa. Mój wzrok kieruje się ku Chrisowi. Chłopak wygląda na równie zdziwionego, co ja. Została się tylko jedna przeciwniczka, Libby. Tylko ona mogła to zrobić. Na pewno gdzieś tutaj jest. Nie uciekła daleko. Muszę ją jak najszybciej znaleźć.
— Nie ma szans daleko uciec, szukajmy. — West nie daje za wygraną.
— Ok. Ja idę w lewo, a ty w prawo. Spotykamy się tutaj za piętnaście minut.
Blondyn skinieniem głowy potwierdza, że docierają do niego moje słowa. Następnie kieruje się w wyznaczonym kierunku. Po chwili znika z mojego pola widzenia. Przeszukuję każdy zakamarek lasu w poszukiwaniu dziewczyny z siódemki. Tak bardzo pragnę zemsty za ciebie! Braciszku, robię to dla ciebie! Patrzę znowu w niebo, pojawiają się kolejne wspomnienia.


***
Siedzę w lesie, spędzam tam większość czasu. To już po jego śmierci. Odważyłam się wyjść z domu dzięki przyjaciołom, jednak dalej olewam treningi. Płaczę, trzymając jego zdjęcie. Szum drzew i wody w błękitnym jeziorku jedynie mi towarzyszą.
-Dlaczego mi to zrobiłeś... dlaczego mnie opuściłeś... obiecałeś, że wrócisz... uwierzyłam w to, ale kłamałeś  ledwo udaje mi się wybełkotać. Zaszczycam spojrzeniem niebo pokryte białymi obłoczkami.
— Niektóre rzeczy ciężko jest przewidzieć. Obiecujemy, kiedy jesteśmy czegoś pewni, albo żeby uspokoić bliskich. Był wielkim wojownikiem. Zawsze go za to podziwiałem. — Dociera do mnie głos zza pleców.
Natychmiastowo odwracam się w stronę tajemniczego rozmówcy. Stoi tam piękny młodzieniec o ciemnych włosach i niebieskich, jak ocean oczach. To Dominic, najlepszy przyjaciel Stevena.
— Nawet nie wiesz jak mi ciężko  odpowiadam z oczami pełnymi złości.
Podchodzi i przysiada się do mnie. Obejmuje mocno ramieniem.
— Oj wiem. Ja cię nigdy nie opuszczę.
— Przyrzekasz?
— Przyrzekam.
To ostatni raz, kiedy postanowiłam uwierzyć w te słowa.
— Nie załamuj się. Nadal możesz spełnić swoją obietnicę daną bratu. Wszyscy ci pomożemy.  Uśmiecha się.
— Naprawdę?
— Oczywiście.
Lekki uśmieszek pojawia się na mojej twarzy, ale momentalnie znika. Wpatruję się w jego cudowne, morskie oczy. Czuję, jak w nich tonę. To przyjemne uczucie, chociaż nawet ono nigdy nie zastąpi tego bólu i nie wypełni pustki po stracie ukochanego brata.
— Chodźmy stąd. Nie będziemy tak cały dzień tutaj siedzieć. Zaraz zaczynają się treningi. Pokaż mu, że jesteś najlepsza.  Ociera mi łzy z policzków.
 Yhym.
Ruszamy. To były ciężkie lata mojego życia. Tylko trening ... trening i jeszcze raz trening. Nie zwracałam uwagi na nikogo. Stałam się... maszyną do zabijania w rękach Kapitolu. Czymś odwrotnym czego by chciał.


***

Uderzam pięścią w drzewo. Jestem ich marionetką. Miałam pokazać, że te Igrzyska są błędem, a tymczasem z przyjemnością pozbawiam życia innych. Dominic, ty mi obiecałeś, iż mnie nigdy nie opuścisz. Ja nie mogę ci tego obiecać. Wróci do domu tylko jedna osoba i wiemy, kim ona jest. Jednak, żeby tak się stało, musimy zabić pewną osobę. Po tych piętnastu minutach wracam na miejsce. Chris już tam na mnie czeka.
— Nie znalazłem jej.
— Ja też nie.
— Trudno wracajmy na łąkę. Jutro jej poszukamy — proponuje blondyn.
— Możemy. — Uśmiecham się.
Chcę chociaż ostatni raz mu się przyjrzeć, chociaż ostatni raz z nim porozmawiać, spędzić z nim czas, bo to już za niedługo się skończy. Rozsiadamy się wygodnie. Wspominamy te czasy naszej młodości. Niezbyt szczęśliwe, ale jakieś są. Będzie mi go brakowało, jednak nie pozwolę mu zginąć. Nie muszę tam wracać.
— Widzę, że coś Cię trapi — dodaje, patrząc na moją nagłą zmianę nastroju.
— Twojej uwadze nic nie umknie, co?— Chichoczę cicho.
— Najwidoczniej nie. — Kładzie się na trawie.
Patrzy w niebo. Siedzę przed nim. Odwracam się, żeby spojrzeć do tyłu. To tylko ułamek sekundy. W stronę mojej twarzy leci siekiera rzucona przez Libby. Chris szybko się podnosi. Przekręcam głowę w lewo, żeby nie oberwać ostrzem. Przecina mi poziomo policzek. Rana jest bardzo głęboka. W moich oczach mam widok Chrisa z wbitą siekierą w głowę, która miała zabić mnie. Przez to, że się przekręciłam, a on zaczął się podnosić, oberwał rykoszetem. Nie zdążył zrobić uniku. Co ja najlepszego zrobiłam?! To przeze mnie zginął. Mogłam dać się zabić, on by sobie poradził z Libby, ale to moja zemsta. Łzy spływają mi po policzkach. Pierwszy raz na arenie je pokazuję.
— Chris! Wstawaj! Proszę! — Wrzeszczę.
Słychać armatę.
— Niee! Błagam, nie zostawiaj mnie! — Drę się jeszcze głośniej.
Opuszczam głowę w dół. Zaciskam dłonie w pięści, zgarniając w nie przy okazji piasek i trawę, po czym kieruję wzrok na Libby.
— Ty głupia zdziro, zapłacisz mi za to! — Wykrzykuję.
Wyciągam maczety zza pleców i biegnę prosto na nią. Ona ma tylko nożyk. Pierwszy mój zamach i niestety unika. Jestem taka wściekła, że ataki są nieskuteczne. Nie trafiam jej ani razu. Muszę się uspokoić. Chodzimy przez chwilę w kółko naprzeciwko siebie, czekając, aż któraś wykona pierwszy ruch. Zaciskam bronie mocniej i atakuję ponownie. Blokuję jej jedną rękę, a drugą maczetą przebijam jej bok. Uderzya mnie z całej siły głową w nos. Obie się od siebie odsuwamy. Na szczęście nie jest złamany. Muszę walczyć z moją miłością do Chrisa i Stevena, a nie ze złością i chęcią zemsty, bo tego nie wygram. Tym razem to ona atakuje mnie. Przewracamy się i turlamy po ziemi. Gubię obie bronie, a ona nóż. Przeciwniczka kopie mnie w brzuch, po czym zaczyna biec w stronę lasu. Dość szybko udaje mi się pozbierać. Wyciągam jeden z moich nożyków, a następnie rzucam jej w nogę. Dziewczyna upada na ziemię z trzaskiem. Dobiegam do niej. Napastniczka wstaje. Unikam jej prawego sierpowego, łapię za dłoń, robię obrót, tak, że znajduję się za jej plecami, kopię wroga w zgięcie kolana i wykręcam rękę. Libby syczy z bólu, ale dalej udaje odważną. Powalam na glebę, jedną rękę przygwożdżając jej nożem do ziemi, a drugą przytrzymuję kolanem. Wyciągam kolejny nożyk i mówię opryskliwie:
— Wiesz co? To przedstawienie jest dla twojego chłopaka. Mam ogromną nadzieję, że je ogląda. Zabił mojego brata... to ma być dla niego odpłata. Nie cierpiałabyś długo, jednak odebrałaś życie mojemu przyjacielowi.
Pierwszy raz zaczynam widzieć w jej oczach strach. Jak ja to lubię. Nożyk jest ząbkowany, idealny do torturowania. Dziewczyna zużyta resztkę swoich sił, uderzając mnie ponownie głową w nos. Wyciąga nożyk, którym ją przygwoździłam i wbija mi w ramię. Łapie za rękę, w której trzymam broń, by zacząć uderzać nią o drzewo. Libby chwyta mnie jedną ręką za ramię, po czym wymierza cios kolanem w gardło. Odsuwam się, nie mogąc złapać oddechu. Skacze na mnie i przystawia nóż do szyi. Wściekam się jeszcze bardziej. Łapię za rękę, w której dzierży nóż, prostuję ją i kopię przeciwniczkę w klatkę. Upuszcza ona broń,a jej głowa ma bliskie spotkanie z konarem drzewa. Wykorzystuję moment, że jest lekko otumaniona. Podbiegam i siadam na niej. Wyciągam kolejny nożyk z kamizelki. Jedną jej rękę przytrzymuję nogą, a drugą, lewą, przytrzymuję swoją prawą ręką.
— A jednak mnie wkurzyłaś. Pocierpisz jeszcze dłużej. — Śmieję się.
Na samym początku wbijam broń w ramię i przejeżdżam po całej długości kończyny. Dalej noga... i tak dalej. Buźka pozostaje na deser. Ząbkowaną częścią pomału rozrywam jej twarzyczkę kawałeczek po kawałeczku. Wydłubuję oczy. Wbijam nóż pod żebrami. Podcinam żyły, aż w końcu gardło. Patrzę powoli, jak się wykrwawia, ale to za mało. Dalej ją tnę. Nie wiem, jak długo to trwa. Zostaje jedna, wielka, mokra plama. Cała jestem oblepiona tą szkarłatną cieczą. Truchło nie przypomina już nawet Libby.
Wstaję i patrzę w górę, skąd rozbrzmiewa głos:
— Panie i panowie oto triumfatorka 72 Igrzysk Głodowych z dystryktu pierwszego!
Podchodzę do zwłok przyjaciela. Ledwo z moich ust wydobywa się dźwięk:
— Chris ja... ja... przepraszam cię.
Jedyne, co teraz mogę zrobić. Całuję trzy palce i podnoszę do góry, na znak szacunku, jakim darzyłam kolegę. U nas, w dwójce i czwórce nie pokazujemy tego symbolu. Nawet rodziny i przyjaciele, gdy jedziemy na Igrzyska nigdy się nim nie posługują, bo wiedzą, że któreś wróci. Źli są, gdy wygrywa ktoś inny. Ja mam to gdzieś. Głupi Kapitol odebrał mi brata, a teraz Chrisa. Zapewne wszyscy są zdziwieni tym gestem, lecz nie obchodzi mnie to.
Przylatuje poduszkowiec. Pomału się do niego udaję, nie spuszczając wzroku z martwego przyjaciela. W końcu siadam na miejscu. Nie daję nikomu podejść do siebie i opatrzyć ran. Nie teraz. Łapię się za głowę. Dlaczego on?! Czemu?! Miałam umrzeć ja, a nie on! Po chwili unoszę głowę z morderczym spojrzeniem. Moje oczy stają się zimne i puste, pozbawione wszelkich uczuć. Na tej arenie odkryłam swoje powołanie: „Żyję po ty by pozbawiać życia innych”. Po to się urodziłam, po to byłam szkolona. To moje powołanie. Nigdy już nic nie będzie takie samo. Już nie. Zmieniłam się na dobre.