niedziela, 8 marca 2015

Rozdział 32: Druga szansa

Dzisiaj zapowiada się naprawdę długi dzień. Snow myśli, że wygra? Wysyłając „problem”, czyli zwycięzców na Igrzyska? Zobaczymy.
Zimny prysznic studzi moje nerwy. Zakładam na siebie sukienkę sięgającą mi do połowy ud. Od góry jest czarna, bez ramiączek. W talii idealnie komponuje się srebrny pasek. Sama końcówka sukienki jest czerwona. Do tego pasują czarne obcasy z kolcami.
Całuję Audrey delikatnie w czoło, żeby się jej nie obudzić. Jak na nią patrzę i myślę, że mogą nas rozdzielić, chce mi się płakać.
Schodzę na śniadanie. Rodzice patrzą na mnie z przejęciem, ale mimo wszystko się nie odzywają. To nie jest odpowiedni moment. Nie chcą mnie bardziej dołować i dobrze. Obowiązkiem jest stawienie się wszystkich na dożynki. Więc musimy znowu zostawić małą w domu. Ciekawe, czy Snow o niej wie? Ukrywaliśmy się dobrze przez ten cały czas. W każdym bądź razie pora ruszać.
Idziemy dumnie, mimo iż prowadzona jestem na rzeź. Rodzice siadają na krzesłach przy Pałacu, a zwycięzców prowadzą Strażnicy Pokoju. Myślą, że nawet zwycięzcy zechcą uciec? Zawodowcy? Oni są śmieszni. My pójdziemy na te Igrzyska z uśmiechem. Nie wiem, po co tutaj ta obstawa? Pokazują tym, jak bardzo nam nie ufają. Ustawiamy się od najmłodszych przy szklanej kuli, do najstarszych z brzegu sceny. Do mikrofonu zbliża się już Agnes.
— Witajcie! Kochani, to cudowne, że możemy się znowu wszyscy spotkać. Jak wiecie, to trzecie ćwierćwiecze poskromienia, więc nie byle co. To nie są takie zwykłe Igrzyska. W tym roku startują zwycięzcy! Panie mają pierwszeństwo. — Podchodzi do kuli, wyciąga karteczkę i wraca przed mikrofon. — Trybutką reprezentującą dystrykt pierwszy w 75 edycji Głodowych Igrzysk zostaje Lisa McKinley!
— Kto by się tego spodziewał — mruczę pod nosem.
— Zgłaszam się na trybutkę!
— Mamy ochotniczkę, zapraszam. — Agnes wypowiada to jakby z ulgą.
Chwytam Cashmere za ramię.
— Co ty robisz? — Nie rozumiem jej decyzji.
— Nie pójdziesz na te Igrzyska. Potrzeba kogoś, kto będzie umiał pomóc Katniss. Musisz porozumieć się ze wszystkimi dystryktami. — Wyrywa się i podchodzi do opiekunki.
— Trybutką reprezentującą dystrykt pierwszy będzie więc Cashmere Tanner! — Wykrzykuje Agnes. — A teraz panowie. — Ponawia tę samą czynność, co przy losowaniu kobiet. — Trybutem reprezentującym dystrykt pierwszy będzie Dominic Fishburne.
— Zgłaszam się na trybuta! — Znowu słychać krzyk.
Nie wierzę w to, co widzę. Zwycięskie rodzeństwo chce iść razem na pewną śmierć?
— Więc trybutem będzie Gloss Tenner! Jak pięknie. — Sztucznie się uśmiecha.
Dlaczego oni to robią?! Zostają zabierani przez Strażników. Nie dam im tej satysfakcji. Całuję trzy palce i podnoszę do góry. Choć dystryktowi ten znak jest obcy, wykonują go. Cashmere i Gloss tak samo. Zostają wepchnięci do Pałacu. Po chwili podchodzi do mnie Dominic.
— I co robimy?
— To, o co prosiła mnie Cashmere.
Podchodzę do mikrofonu i mówię:
— Słuchajcie mnie wszyscy. Pozwolicie na to wszystko? Jak długo mamy to jeszcze znosić?! Pora na kontratak. Tylko poczekajcie na odpowiednią chwilę. Już niedługo wasz koszmar dobiegnie końca.
Mieszkańcy krzyczą z aprobatą. Koniec tego dobrego. Jako mentora wysyłamy rodzeństwu kogoś innego. Musimy się skupić na planowaniu.
Wracam do domu w towarzystwie Dominica. Zaczynamy z moimi rodzicami obmyślać dalszy plan działania. Porozumieją się z innymi dystryktami. Oni już są gotowi do buntu. Jak na razie trzeba wydostać Katniss Everdeen, ponieważ ją wylosowano. Nic dziwnego, w sumie jest jedyną trybutką dystryktu dwunastego.
Rodzice idą pisać w sprawie innych dystryktów. Wymyślą jakieś szyfry i prześlą je reszcie. Akurat jutro przyjeżdżają tutaj wszyscy burmistrzowie. Wtedy wszystko się im dokładnie przekaże, szyfry i tak dalej. Gdy już kończymy wstępne przygotowania, zmierzam do mojego pokoju razem z Dominickiem. Przygląda się uważnie córce. Wiadomo, widzi nasze dziecko pierwszy raz.
— Mogę wziąć ją na ręce?
— To nie jest dobry pomysł. Nie zna cię i może się przestraszyć — odpowiadam.
— Tak w ogóle, co dalej z nami będzie? Wybaczysz mi kiedyś?
— Jak na razie zajmijmy się powstaniem, a potem będzie czas na takie paplaniny. Dobrze?
— Niech będzie. — Nie do końca jest usatysfakcjonowany uzyskaną odpowiedzią.
— Jutro zbierają się burmistrzowie. Przekażą oni wiadomości komu trzeba. Zwycięzcy, dzieci trenowane na salach, a nawet ci, którym nie udało się zgłosić na Igrzyska. Wszyscy mogą się przydać. W biedniejszych dystryktach będzie z tym kłopot. Nic nie umieją. — Zaczynam pomału się zastanawiać nad obecną sytuacją i szacować liczbę ludności zdolnej do walki.
— Spokojnie, generale. Na to będzie jeszcze czas. Ja już pójdę. Chyba jednak mimo wszystko nie jestem tu mile widziany. Do jutra.
Wciąż kocham tego palanta, ale nie potrafię mu tak po prostu wybaczyć. Za bardzo mnie zranił. Nie chce mi się jakoś specjalnie wierzyć w tę jego historyjkę. Snow jest do wszystkiego zdolny, ale czy posunie się nawet do czegoś takiego? Sama już nie wiem. Zastanowię się nad tym wszystkim jutro. 
Po nakarmieniu Audrey, układam ją do snu.
Gloss i Cashmere nie mają tak różowo. Poświęcili się dla powstania buntu? To wymaga wielkiej odwagi. Nawet nie wiem, czy ja jej tyle w sobie mam. Poradzę sobie? Za późno, żeby się wycofać. Teraz albo nigdy. Mamy naszego „Kosogłosa”. Wystarczy go tylko wydostać.