sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 31: Ćwierćwiecze

Ten czas naprawdę szybko leci. Już jutro rozpoczną się dożynki 75 edycja Głodowych Igrzysk. To już trzecie ćwierćwiecze poskromienia. Zawsze z tej okazji Kapitol wymyśla coś, żeby jeszcze bardziej nas dobić. Cóż to będzie tym razem? Wezmą sześć osób z każdego dystryktu? Podczas 25 Igrzysk sąsiad mógł wskazać dziecko i ono szło na rzeź. 50 Igrzyska to podwojona liczba trybutów. Nie ciekawi mnie, co będzie tym razem. Chociaż, w sumie powinno. W tym roku odpuszczam sobie wyjazd, jako mentorka. Coś mi to nie idzie. Poproszę kogoś innego o zastępstwo.
Siadam w salonie. Po jakimś czasie zjawiają się również rodzice z moją małą księżniczką, Audrey. Włączamy telewizor. Same reklamy i oczywiście kolejne newsy o nieszczęśliwych kochankach. Rzygać się tym wszystkim chce. Przez małą chwilkę rozmawiamy. Wreszcie zaczynają nadawać relacje z przemówienia Snowa. Uspokaja rozszalały tłum i zaczyna:
— Panie i panowie, wchodzimy w 75-lecie Głodowych Igrzysk. W statucie Igrzysk zapisano, że raz na 25 lat świętujemy ćwierćwiecze poskromienia, by odświeżyć w kolejnych pokoleniach pamięć tych, którzy zginęli podczas buntu przeciwko Kapitolowi. Ćwierćwiecze poskromienia, mają zatem szczególny wydźwięk. Dzisiaj, w dniu 75 rocznicy stłumienia buntu, świętujemy trzecie ćwierćwiecze poskromienia, by przypomnieć wszystkim, że nawet najsilniejsi nie zdołają zachwiać potęgą Kapitolu. I tak do Igrzysk trzeciego ćwierćwiecza staną trybuci i trybutki powołani spośród żyjących do dziś zwycięzców z każdego dystryktu. Zwycięzcy stawią się na dożynki niezależnie od wieku, stanu zdrowia czy sytuacji życiowych. Dziękuję wszystkim za uwagę.
— Co to ma niby być?! — Wybucham złością.
— Do reszty go pogięło?! — Rodzice są równie wkurzeni, co ja.
— Nawet wiem, kto pójdzie z dystryktu pierwszego...
— Jeszcze za to zapłaci — matka wyklina pod nosem.
Wiem, że pójdę tam ja. Muszę spotkać się z Johanną. Pożegnać ją i moją córeczkę. Oddaję ją na razie rodzicom i szybko wybiegam z domu. Akurat na ulicach nie ma nikogo. Wszyscy oglądają przemówienie prezydenta. Przynajmniej szybciej będę na miejscu.  Nie mija nawet chwila, a już stoję przed drzwiami domu mojej przyjaciółki. Mam trochę mieszane uczucia. Przybiegam do niej dopiero w takich okolicznościach. Dzwonię dzwonkiem i czekam. Drzwi otwiera zdziwiona Johanna.
— Cześć. Mogę wejść?
— No, niby tak. Przychodzisz dopiero w najgorszych dla ciebie momentach, ale wejdź. — Mimo wszystko wpuszcza mnie do środka.
— Oglądałaś przemówienie Snowa?
— A kto by nie oglądał — mówi z nutką ironii.
— Wiem, że mnie wylosują. Jak widać nie wystarczy im jeden mój występ. Przyszłam się z tobą pożegnać. — Przytulam ją.
— Gdybym mogła zgłosiłabym się za ciebie.
— Nawet tak nie mów! Trudno, wyjdę na tę arenę i najwyżej zginę z godnością. Oczywiście, nie bez walki. — Uśmiecham się sztucznie.
— Wygrasz je! Raz sobie poradziłaś to co, drugim razem ma być inaczej? — Próbuje mnie pocieszyć.
— Teraz, to co innego. To doświadczeni, wyszkoleni i podstępni zabójcy. Nie wiem, czy dam radę ich zabić.
— Ty to mówisz? Twoja wola walki bardzo osłabła. To nie jest ta sama Lisa, która szła na 72 Igrzyska... Tamta była pewna siebie i swojego zwycięstwa. A wiesz dlaczego? Bo miała dla kogo żyć. Teraz też ma, tylko zaczyna w siebie wątpić.
— Wiesz, co jest w tym najgorsze? Że masz rację... — Faktycznie jestem słaba.
— Będzie dobrze. Chodź tu! — Rzuca mi się na szyję.
Siedzimy tak jeszcze ze dwie godziny i wspominamy stare czasy. Ona straciła już tak wiele osób i nie traci wiary we mnie, mimo iż ja wiarę w siebie utraciłam. No nic, muszę się zbierać. Spędzę resztę dnia z córką i rodzicami. Trochę tak dziwnie. Czuję się o wiele inaczej niż podczas tamtych Igrzysk. Sytuacja jest podobna, mam do kogo wracać. Sama nie wiem, co się zmieniło.
W każdym razie wracam powolnym krokiem do domu, przyglądając się uważnie dystryktowi. Gdy zatrzaskuję za sobą drzwi wejściowe, dostrzegam, iż rodzice już na mnie czekają. Siedzą w salonie z gotowym albumem. Znowu ta podróż w czasie do dzieciństwa mojego i Stevena. Sprawia to rodzicom ogromny ból. Wiedzą, że odchodzi ich drugie dziecko. Poprzednim razem niemal mama nie zeszła na zawał. Nie wiem, czy tym razem wytrzyma. Ojciec też nie jest tak dumny. W końcu już wygrałam. Teraz też będzie się o mnie martwił. No, cóż zrobić. Jedynie szkoda mi mojej biednej Audrey. Co, jeśli tu nie wrócę? Mam coraz więcej wątpliwości. Kiedyś ich nie miałam. Jestem strasznie słaba... Wkurza mnie ta myśl.