sobota, 4 kwietnia 2015

Epilog: Niespełnione marzenia

Katniss Everdeen znajduje się obecnie w dystrykcie trzynastym. Dwunastka została zbombardowana. Czekamy tylko na sygnał. Cały rok się do tego przygotowywaliśmy. Szyfry zostały podane, wszyscy są w pełni gotowości. Zbliża się czas 76 Głodowych Igrzysk. Snow się tego nie spodziewa. Uderzymy raz, a dobrze. Flota z dystryktu trzynastego ruszy na Kapitol, podczas gdy my będziemy oczyszczać nasze dystrykty ze Strażników Pokoju.
Idę na zebranie odbywające się na Placu Sprawiedliwości. Przy wyjściu jednak zatrzymuje mnie Audrey.
— Mamo, gdzie idziesz?
— Muszę na chwilę wyjść.
— Ale wrócisz?
— Oczywiście. — Biorę ją na ręce i przytulam mocno.
Oddaję córkę pod opiekę rodziców, a następnie wychodzę. Na Placu gromadzą się wszyscy, zdolni do walki mieszkańcy jedynki.
— Przygotowywaliśmy się do tego długo. Już czas, żebyśmy wywalczyli wolność! Koniec upokorzeń, koniec rzezi, koniec Kapitolu!
Dystrykt całkowicie mnie popiera. Czekamy tylko na sygnał, który otrzymujemy za niecałą godzinę. Rozpoczyna się krwawa wojna. Pomału mordujemy Strażników, ale przybywa ich coraz więcej. Musimy dać sobie radę. Widzę, jak padają na ziemię zimne trupy moich towarzyszy. Ich ofiara nie pójdzie na marne. Nieruchomych ciał na ziemi jest masa. Dowodzę powstaniem w dystrykcie pierwszym. Muszę się ogarnąć i myśleć racjonalnie. Co teraz powinniśmy zrobić? Strażników Pokoju ciągle przybywa, ponieważ dostają sygnały z Kapitolu. No tak, musimy dostać się na wieżę strażniczą!
— Dominic, Johanna, musimy wejść na wieżę!
Przedzieramy się we wcześniej wymienione miejsce. Wybijamy obecnych tam Strażników Kapitolu. Niszczymy również ich urządzenia komunikacyjne. W pośpiechu ją opuszczamy, by dalej dzielnie walczyć na froncie. Widzę przelatujący samolot. Biegniemy w przeciwną stronę. Za nami unosi się fala kurzu z ziemi, przeoranej kulkami.
— Szlag!
Nie wiemy, gdzie uciekać. Nie możemy teraz zginąć, w taki sposób. Zza rogu przeciwnego budynku wybiega jeden ze zwycięzców, krzyczący:
— Padnijcie!
Nie zastanawiamy się długo. Bez zbędnego ociągania, wykonujemy jego polecenie. Mężczyzna wystrzeliwuje jedną rakietę z wyrzutni rakiet, którą posiada. Szybko wstajemy i chowamy się za budynkiem. Płonące elementy samolotu porozrzucane są wszędzie. Jedno skrzydło spada centralnie przy nas.
Lecimy dalej. Wracamy na środek pola bitwy, czyli plac centralny. Sytuacja zaczyna się poprawiać. Ciekawe, czy naszemu prezydentowi podoba się ta wojna, której mógł uniknąć? Na pewno teraz pęka z dumy.
— Nie poddawajcie się! Damy radę! — Wrzeszczę do tłumu zawodowców. Zabijamy pomału ich wszystkich. Jak na razie jest zgodnie z planem. Czemu jednak pod końcem musi się wszystko psuć?
— Lisa! Czy to nie Audrey? — Słyszę krzyk Johanny.
O Jezus! Moje dziecko na środku pola bitwy. Muszę ją jak najszybciej stąd zabrać. Jak rodzice jej pilnują? A jeśli coś im się stało? Za moim dzieckiem stoi Strażnik Pokoju z nożem w ręce. Ona się odwraca w jego stronę. To jest ułamek sekundy. Odpycham ją i zostaję dźgnięta nożem w brzuch. Przedmiot zatapia się w moim ciele, aż po rękojeść. Skręcam kark temu idiocie i padam na ziemię.
— Mamo! Babcia i dziadek kazali mi uciekać. Przyszli jacyś biali ludzie do naszego domu.
— Żyją?
— Mamusiu, nic ci nie będzie, prawda? — Widzę łzy w jej oczach.
— Oczywiście, kochanie. Johanna, zabierz ją stąd. — Dostrzegam, że akurat dobiegła do nas razem z Dominickiem.
Johanna wykonuje moją prośbę. Po drodze widzę, że spotyka moich rodziców. Dobrze, że nic im nie jest.
— Lisa, proszę cię, nie zostawiaj mnie! — Dominic zaczyna się rozklejać.
— Wiesz co, wybaczam ci. Zaopiekuj się naszą córką — ledwo przechodzi mi to przez usta.
Oddech staje się coraz płytszy, otoczenie bieleje.
— Lekarza!
— Żałuję, że nie zobaczę, jak Audrey dorasta — udaje mi się wydusić te ostatnie słowa.
Jakieś skupisko bieli pojawia się przede mną. Stoją tam Steven, Chris i Tania. Więc to już mój koniec? Jednak na nic mi te wygrane Igrzyska, skoro i tak umieram. Dusza opuszcza ciało, a potem idzie wprost do przyjaciół. Spotkało mnie na ziemi wiele dobrego. Nie chcę opuszczać ukochanych mi osób, ale nie mam wyboru.
Wybacz, Dominic, nie mogłam postąpić inaczej. Teraz odchodzę razem z naszą paczką. Mam nadzieję, że się spotkamy, ale nie tak szybko. Musisz zająć się Audrey. Liczę na ciebie i rodziców.

---->Punkt Dominica<----

Przebieg wojny, póki co, jest dobry. Słyszę krzyki Johanny. Moja córka wybiega na sam środek pola bitwy. Lisa już jest w połowie drogi. Też zaczynam za nią biec. Nie zdążę. Widzę, jak nóż przeszywa jej ciało. Dlaczego?! Powinienem być szybszy, powinienem ją obronić.
— Mamusiu., nic ci nie będzie, prawda? — Widzę łzy w oczach Audrey.
— Oczywiście, kochanie. Johanna, zabierz ją stąd.
Johanna wykonuje polecenie przyjaciółki. Rodzice Lisy najwyraźniej poradzili już sobie ze Strażnikami, bo dostrzegam ich nieopodal Jo, ale co z tego? Wypuścili dziecko akurat tutaj?!
Rana bardzo mocno krwawi. Moja ukochana nie masz szans przeżyć.
— Lisa, proszę cię, nie zostawiaj mnie!
— Wiesz co, wybaczam ci. Zaopiekuj się naszą córką.
— Lekarza!
— Żałuję, że nie zobaczę, jak Audrey dorasta.
Jestem do niczego. Nie potrafię obronić mojej ukochanej, to czy będę umiał ochronić córkę? Nie mogę powstrzymać się od płaczu. Nie oddycha, nie rusza się. Boże, dlaczego mi ją odebrałeś?! Po chwili uświadamiam sobie, że jestem na polu bitwy. Zabieram ciało Lisy w inne miejsce, żeby Strażnicy jej nie zabrali. Przejmuję dowodzenie.
Niestety, wszyscy widzieli, jak Lisa umiera, przez co zaczynają tracić wiarę w zwycięstwo.
— Wola Lisy jeszcze nie umarła! Nie poddawajcie się! Ona nadal jest z nami! — Krzyczę, żeby obudzić w nich ducha walki.
Chyba działa. Wykańczamy resztę niedobitków. Nie przyjeżdża ich więcej, czyli Kapitol opanowany. Wszyscy zaczynają krzyczeć w euforii. Niestety, nie obchodzimy się bez strat. Wracam po ciało ukochanej, po czym zanoszę je do jej domu.
Audrey zabieram ze sobą, ponieważ taka była ostatnia wola jej matki. Państwo McKinley wyjaśniają mojej córeczce niektóre okoliczności jednak nie, dlaczego się pokłóciliśmy. W każdym razie dziewczynka chce zamieszkać ze mną.

---->Kilka dni później<----

Oglądamy w telewizji egzekucję Snowa. Katniss strzela w prezydenta trzynastki, jednak ta gnida Snow umiera, ponieważ krztusi się własną krwią. Nie powinien pić tyle trucizny. Po tym wszystkim oczywiście, odbywają się pogrzeby. Audrey, jakoś szybko się do mnie przekonuje. Stoimy właśnie nad grobem Lisy.
— Tatusiu, czy jeszcze kiedyś zobaczę mamę?
— Pewnie, ale już nie tutaj. Mama jest teraz szczęśliwa w innym świecie. Jednak pamiętaj, że zawsze będzie cię kochać i obserwować.
— Żegnaj, mamusiu. — Podchodzi do nagrobka, by złożyć na nim kwiaty.
— Chodźmy do domu.
W takich właśnie chwilach zdajesz sobie sprawę, iż mogłeś zrobić coś więcej. Teraz, jedyne co mogę zrobić, to zaopiekować się naszą córką, Liso. Wiedz, że cię kochałem, kocham i zawsze będę kochać. Nie mam zamiaru szukać sobie innej dziewczyny, bo tylko ty byłaś moim jedynym i najwspanialszym skarbem. To, co mówiłem było prawdą. Snow mnie szantażował. Robiłem to dla ciebie. Nigdy bym nie pomyślał, że to się tak skończy. Trzeba się spieszyć kochać ludzi, bo naprawdę odchodzą bardzo szybko. Oddałem ci moje serce na zawsze. Zajmę się Audrey bardzo dobrze i będę ją pilnował. Zakaz zbliżania się do chłopców przed skończeniem 18 lat. Wygraliśmy powstanie i jesteśmy wolni. Audrey, nie zazna bólu i cierpienia spowodowanego Igrzyskami. Nie będzie musiała w nich uczestniczyć i ćwiczyć w salach treningowych. Będzie zwykłą dziewczyną. Tego właśnie chciałaś, o to walczyłaś i za to oddałaś życie. Jaka szkoda, że nie ma cię tu i nie możesz tego zobaczyć. Nie obawiaj się. Nasza córeczka jest w dobrych rękach. I jest piękna, bardzo podobna do ciebie. Czy to też zauważyłaś? Nie pozwolę jej zawitać wcześnie, a przynajmniej przede mną, do miejsca, w którym teraz jesteś.