czwartek, 13 listopada 2014

Rozdział 15: Nieodwracalna zmiana

Budzę się. Nic nie jest takie, jak dawniej. Po odejściu Chrisa już zapomniałam o większości uczuć. Staję się bezdusznym potworem. Nic i nikt mnie nie obchodzi. Pokazywanie uczuć jest największą słabością. Jeśli chodzi o Dominica... cóż nadal pozostaje we mnie cząstka poprzedniej Lisy. Wciąż go kocham. Traktuję go tak, jak przedtem, mimo iż nie jestem już tą samą osobą.
— Liso! Pozwoliłam ci dłużej spać, ale zaraz trzeba się szykować na występ — ćwierka wesoło opiekunka.
Nic nie odpowiadam. Idę pod prysznic i zakładam jakąś żółtą sukienkę. Do niej przyodziewam jakieś obcasy. Włosy zostawiam rozpuszczone. Wychodzę z pokoju. Zjadam obiad, bo śniadanie przespałam. To były ciężkie dni. Spałam ich może z cztery. Nieważne.
Przymilam się do Dominica. Resztki człowieczeństwa jeszcze się tlą we mnie. Jestem bezwzględną morderczynią pozbawioną większości uczuć, ale tych wciąż się utrzymujących nadal używam. Tylko tym odróżniają mnie od zwierzęcia.
Trafiam w ręce ekipy przygotowawczej. W końcu to ważny dzień. Występ u prezentera Caesara Flickermana. Cylia zajmuje się paznokciami, Barry fryzurą, a Mojra makijażem. Pracują w ciszy. Niezbyt mam ochotę gadać, na szczęście oni to rozumieją i unikają niepotrzebnych tematów. Do pomieszczenia wchodzi Grim.
— Kochanie, mam dla ciebie cudowną sukienkę — udaje, że wszystko jest w porządku, aczkolwiek marnie mu to wychodzi.
— Świetnie — nie zamierzam poruszać starego tematu.
Wchodzimy do innego pokoju. Pierwsze dziesięć minut siedzimy w ciszy. Stylista wreszcie ją przełamuje, mówiąc:
— Podjęłaś właściwą decyzję. Niestety, nie zawsze uda się ją wcielić w życie — markotnieje.
— Wiem, on powinien żyć, a nie ja.
— Nie mów tak. Oboje powinniście tu być. — odwraca się.
— Tak, tak, tak — mówię zmarnowana.
— Idę po twoją suknię. — Znika za drzwiami.
Siedzę i czekam. Po paru minutach Grim przynosi krwisto czerwoną suknię z jednym ramiączkiem i paskiem w tym samym kolorze. Oczywiście, do tego czerwone szpilki na dziesięciocentymetrowym obcasie.
Piękne, kręcone loki spływają mi po ramionach. Przeglądam się w lustrze. Nie stoi tam już ta sama dziewczyna, tylko morderca. Na policzku widnieje szrama, która jest dla mnie czymś w rodzaju pamiątki. Pomniejsze, po ostatniej walce również są zachowane. Przypominają mi dręczenie Libby i najgorsze — śmierć Christiana. Przejeżdżam palcem po policzku, potem przenoszę dotyk na ramię. Tak, niby szpecą ciało. Dziewczyny z mojego dystryktu pewnie już by od razu zrobiły operację plastyczną. Dystrykt pierwszy ma najpiękniejsze i zarazem bezwzględne dziewczyny. Każda triumfatorka odnosiła obrażenia, ale operacja i po krzyku. Ja wolę mieć pamiątkę, w sumie cieszę się, oglądając te rany. Mając w pamięci to, co się stało. 
Gdy powracam do rzeczywistości, uświadamiam sobie, iż jestem właśnie szykowana na występ. Jeszcze raz przyglądam się tej kreacji.
— Jest idealna — mówię bez większego entuzjazmu.
Sukienka mi się podoba, jednakże bardziej denerwuje mnie dziewczyna w tej sukni. Nie ma co, trzeba ruszać.
— Chodź! — Krzyczy Agnes, wbiegając do pokoju.
Stoję tuż przed sceną. Niestety, nie towarzyszy mi już Chris, jak przed Igrzyskami. Patrzę za siebie. Wtedy stał za mną. Teraz też go widzę. Uśmiecha się do mnie. Pojedyncza łza spływa po moim policzku, już mam się rzucić mu na szyję, lecz nagle znika. Tym razem już na niczym mi nie zależy. Będą mieli takie przedstawienie, jakiego nie zapomną. Ten zasrany Kapitol musi upaść.
— Powitajcie ją bardzo gorąco! Dziewczyna, która „Żyje po to by pozbawiać życia innych”. Gorące brawa dla Lisy McKinley tegorocznej triumfatorki 72 edycji Głodowych Igrzysk! — Wykrzykuje uradowany Caesar.
Skąd on zna moje motto? Pewnie nie jest trudno się domyślić po moim zachowaniu na arenie. Wiem, jedynie końcówka pozostawia wiele do życzenia. Mnie również się nie podoba, ponieważ straciłam przyjaciela. Siadam obok prezentera na fotelu.
— Moja droga Liso, jak się czujesz po Igrzyskach?
— Jak się czuję? Hm, zastanówmy się. Jestem wściekła utratą przyjaciela. Wygrałam te Igrzyska dla chłopaka, choć w cale nie zamierzałam. Mordowałam dla was, jednak to już się skończyło — odpowiadam opryskliwie.
 Caesar lekko obluzowuje krawat. Domyśla się, iż nie będzie to łatwy wywiad.
— Bardzo nam przykro. Wygrywa tylko jedna najlepsza osoba. W tym roku okazałaś się nią ty. Oczyściłaś wasze nazwisko. — Uśmiecha się.
— Coś ty powiedział? Oczyściłam? Niby z czego? Nie było nigdy zhańbione. Mój brat poległ w uczciwej walce podczas wielkiego finału. Ja rozszarpałam za to oraz za mojego poległego przyjaciela dziewczynę tego, który odebrał mi brata. Jesteśmy kwita. — Nie zmieniam tonu głosu.
— Wyglądasz dzisiaj niezwykle. Piękna sukienka. Twój stylista genialnie to wymyślił — zmienia temat.
— Tak, wyglądam jak typowy morderca. Krwistoczerwona sukienka przypomina szkarłatną krew, którą byłam oblepiona. Tylko to się dla was liczy, zabawa kosztem dzieci. Co roku umierają dla waszej żałosnej uciechy. — Lekko się irytuję.
— A może teraz obejrzymy powtórkę Igrzysk? — Caesar już zupełnie nie wie, co robić.
— Hahaha, co proszę? Nie ma mowy. Tylko spróbuj, a posiekam Cię na plasterki. — Uśmiecham się sztucznie.
Ta uwaga wprawia prezentera w zdenerwowanie, jednak nie zamierza się poddawać.
— Boska, prawda? Ma cięty język oraz jest znakomitą morderczynią. Zaraz będzie koronowana. Dziękuję ci za wizytę. — Podaje mi rękę.
Nie mam zamiaru uścisnąć tej kościstej łapy. Szybkim krokiem schodzę ze sceny. Mam dość tego palanta.
Potem następuje koronacja. Napuszony, jak paw, dumny z siebie prezydent Corionalus Snow podnosi koronę i podchodzi do mnie.
— Gratuluję panno McKinley, świetna robota — oświadcza jadowicie. W jego oczach natomiast dostrzegam nienawiść, a także chęć pozbycia się mnie.
— Dziękuję.
Złota korona spoczywa na mojej głowie. Tłumy wiwatują, krzyczą moje imię w euforii. Nie rusza mnie to. Chcę wracać już do pokoju. To naprawdę ciężki dzień.
Idę pod prysznic, przebieram się w najwygodniejszą pidżamę i kładę na łóżku. Dominic oglądał mój wyczyn. Twierdzi, że jednak aż tak bardzo się nie zmieniłam. On nie ma pojęcia, w jak wielkim jest błędzie. Przy nim nie leży już ta delikatna, czuła i bezwzględna, trenująca całe życie do Igrzysk dziewczyna, tylko potwór, marionetka, morderczyni. Nie, nie jestem żadną marionetką. Te Igrzyska trzeba zakończyć. Zmęczona dniem, zasypiam.